24 grudnia 2015

Wesołych świąt!

Kochani, 

życzę Wam magicznych świąt Bożego Narodzenia,

rozkoszujcie się czasem z bliskimi,

zatrzymajcie te piękne chwile,

tak by każdy dzień w Nowym Roku niósł ze sobą atmosferę 

ciepła, liskości i miłości!

 

 

13 grudnia 2015

Z jakiej okazji Niemcy dają sobie w prezencie buble?


W Niemczech w okresie bożonarodzeniowym praktykowana jest dość dziwaczna tradycja obdarowywania się śmieciami. Rzecz polega na tym, by pozbyć się z domu badziewi – popsutego, zardzewiałego chłamu tudzież rupieci, które nie są nam już potrzebne, lub nie podobają się nam i nie wyjść z imprezy z bublem, w którego posiadanie nikt, ale to już nikt nie chce wejść. Zwyczaj cieszy się tak dużą popularnością, że powstały sklepy internetowe reklamujące buble. Można w nich kupić min: ”Symfonię pralki”, nauszniki w kształcie piersi, czy też torebkę dla zakrycia brzydkiej twarzy. 
Zabawa jest organizowana w gronie przyjaciół, kolegów szkolnych, czy współpracowników. Ja przykładowo zorganizowałam w tym roku Schrottwichteln także w grupach obcokrajowców, którym przybliżam język i kulturę naszych zachodnich sąsiadów, wczoraj zaś byliśmy na tradycyjnej imprezie śmieciowej w gronie naszych znajomych. Impreza była połączeniem:
- imprezy poprzeprowadzkowej naszego kolegi (w Niemczech jest dość oczywistym, że gdy ktoś ze znajomych ma przeprowadzkę, to grono kolegów stawia swoje muskuły na ten dzień do dyspozycji, a w nagrodę potem przeprowadzający się organizuje imprezę na ich cześć. Właśnie wczoraj honorami była otoczona nasza ciężka praca z końca września, kiedy to pomogliśmy Guido przenieść jego kram do nowego mieszkania. Poniżej dowody na to, jak mocno zasłużyliśmy na nagrodę:)



- wspólnego ubierania drzewka bożonarodzeniowego (Guido nie miał do tej pory miejsca na choinkę, dopiero w nowym mieszkaniu mógł sobie na nia pozwolić i wczoraj ją wszyscy wspólnymi siłami przystroiliśmy. Każdy musiał ze sobą przynieść jakieś ozdoby. My zrobiliśmy łańcuch z kolorowymi kokardkami, którego nauczyła mnie go robić mama, jak byłam małą dziewczynką:)

Tak się prezentowało drzewko, gdy każdy zawiesił swoją ozdobę. Dorzucił się nawet kot Kathrin, który musiał oddać swoja szmacianą mysz na ten cel.

- oraz Schrottwichteln(!)

Przebieg całej procedury wygląda następująco. Na imprezę przychodzimy z bublem zapakowanym w gazetę lub worek na śmieci. Gdy wszystkie podarki są już złożone w jednym miejscu zaczyna się walka o zdobycie prawa do wybrania sobie jednego z prezentów. 



Furtkę Sezamu otwiera wyrzucenie szóstki. Jeśli wyrzuciło się inną liczbę, to swojego szczęścia próbujemy w kolejnej turze. Gdy już wszyscy mają w rękach gazetowe zawiniątko dochodzi do uroczystego aktu rozpakowania podarku, w którego posiadaniu się znaleźliśmy.

Przyrząd kuchenny, który losowo wybrałam z góry pakunków po wyrzuceniu szóstki


A tą oto cudowną książeczkę odkrył mój cudowny małżonek, gdy rozpakował swój podarek: "Ubierz Angie" - książka z papierową lalką kanclerz i wycinankami różnych strojów dla niej...



Dopiero teraz zaczyna się cała zabawa. Po wzajemnych oględzinach swoich bubli wybierany jest król balu w postaci najgorszego barachła spośród całej rupieciarni – cel dalszej gry: tylko nie zostać na koniec gry właśnie z tym cholerstwem, bo moi drodzy podarek, który wybraliśmy z kupy śmieci to nie jest rzecz, z którą zostaniemy na koniec. 
Wczorajszymi dwoma najgorszymi prezentami były gruchoty, które my ze sobą przywlekliśmy:))) stary, niedziałający laptop oraz...
prastary komputer... w popsutej walizce...

To się kolega ucieszył, jak otworzył swoją paczkę...
Na widok zawartości walizki cały pokój gruchnął jednogłośnie "O, du Scheiße!". Poza wielkością naszego pakunku do jego badziewiatości dorzucił się jeszcze fakt, że w Niemczech za oddanie sprzętu elektronicznego do zutylizowania się płaci...  Obdarowany ma więc naprawdę powód do radochy... No cóż komputer za mikser. Też nie chciałam zostać z moją zdobyczą na koniec zabawy, ale najbardziej baliśmy się ponownego wejścia w posiadanie przyciągnietego przez nas chłamu.

Wracajmy zatem do zabawy. Teraz wszyscy siadają w kręgu i na początku określają zasady wymieniania sie prezentami. Są one dość luźne. Można po prostu ciągnąć losy, kto kogo ma obdarować, ale większą popularnością cieszą się bardziej wyrafinowane sposoby wlepienia innym swojej szmiry. Moi znajomi pozostają dalej przy kostce. Dla każdej wyrzuconej liczby zasady przekazywania sobie prezentów. Np. gdy wypadnie jedno oczko każdy przekazuje swoją paczuszkę sąsiadowi z lewej strony. Gdy wypadnie czwórka osoba rzucająca kostką wybiera sobie ofiarę, z którą wymienia się swoimi „skarbami”. Gdy kostka pokaże sześć oczek wszyscy oddają swoje zawiniątka  naprzeciw siedzącej osobie, itd. 



Przekazywanie sobie nawzajem bubli kończy się wraz z upływem z góry ustalonego czasu. Wygrywa ten, w czyich rękach znajdzie się najmniej bolesny chłam. 

Uff, udało się nam:) Obydwoje zostaliśmy z książkami - ja z kucharską starocią


A moje Słońce, jak na filozofa przystało z dziełem Schopenhauera. Właściwie jego zdobycz jest bardzo dobrą pozycją, ale to co dla jednego jest  Schrottem, dla drugiego cennością...
Wczorajszego wieczora "wygrać" można było jeszcze min. przeterminowane kondomy, stojak na CD w postaci kości, badziewne wazoniki, poniższą gęś...(kto produkuje coś takiego i kto to potem kupił???!!!)


Oraz śpiewające i tańczące drzewko bożonarodzeniowe, o którego zdobycie toczyły się zażarte boje, tak nas wszystkich urzekło:)


6 grudnia 2015

Druga niedziela adwentu

O tym, że dzisiejszy dzień to druga niedziela adwentu przypominają dwie zapalone świeczki w wieńcu adwentowym. Z mężem pielęgnujemy zarówno polskie jak i niemieckie tradycje i tak jak przed tygodniem urządziliśmy Andrzejki, to w czas adwentu staramy się zachować wszystkie związane z tym czasem niemieckie tradycje.

Wieniec adwentowy – co to w ogóle jest? W Polsce nie mamy tradycji ich tworzenia. Znane są nam jak najbardziej stroiki, które stawiamy na stołach w okresie świątecznym, ale wieńca z czterema świecami zapalanymi co tydzień w okresie adwentu raczej nie znajdzie się w polskim domu.

Na pomysł stworzenia takiego wieńca wpadł ponoć 170 lat temu mieszkający w okolicach Hamburga Johann Hinrich Wichern. Poruszony losem ubogich dzieci, stworzył dla nich dom i opiekował się nimi, a wiadomo, że najwspanialszy okres w ciągu całego roku dla maluchów to właśnie Gwiazdka:) Dzieciaki nie mogły doczekać się ulubionego dnia w roku i im bliżej było do Bożego Narodzenia, tym bardziej zadręczały biednego Johanna Hinricha pytaniami o to, kiedy już będą święta. Pewnego dnia miał on wpaść na pomysł, jak zobrazować dzieciom czas oddzielający je od Wigilii i stworzył z koła powozu wieniec z 19 małymi i 4 dużymi świecami. Każdego dnia zapalał kolejną małą świeczkę, a w każdą niedziele dużą świecę. W ten sposób było łatwiej zobaczyć dzieciom, ile dni zostało do 24. grudnia. Z czasem i inni przejęli ten zwyczaj, przy czym wieńce zostały uproszczone – miały tylko 4 świece symbolizujące poszczególne niedziele adwentowe. Dziś wiele niemieckich rodzin stawia na stołach, bądź wiesza takie wieńce w swoich domach.
Nasz wieniec prezentuje się tak:)


Jeśli nawet nie mieliście okazji widzieć wieńców adwentowych, to założę się, że wiecie, co to kalendarz adwentowy. Tak, tak mam na myśli te kolorowe pudełka z wizerunkiem Świętego Mikołaja, czy też choinki z 24 okienkami skrywającymi czekoladki w różnych kształtach. Tak się składa, że tradycja kalendarza adwentowego przybyła do nas od naszych zachodnich sąsiadów! Ich początkiem były zawieszane na ścianie obrazki na ścianie – każdy obrazek symbolizował kolejny dzień do Gwiazdki. Często były to 24 obrazki, ale prawdziwy kalendarz adwentowy powinien liczyć dokładną liczbę dni od pierwszej niedzieli adwentu do Wigilii, co oznacza, że może ich być np. 27. Kalendarze z 24 okienkami to bardziej „kalendarze grudniowe”, ale nikt ich tak nie nazywa.
Zarówno wieńce, jak i kalendarze adwentowe wprowadzają do domów magiczną atmosferę oczekiwania na ten cudowny czas, jakim są Święta Bożego Narodzenia. Dzieci polubiły szczególnie kalendarze i nic dziwnego - z zasady skrywały w sobie jakąś tajemnicę. A kto nie lubi miłych niespodzianek? Z biegiem czasu kalendarze ewoluowały i przyjmowały nowe formy. My teoretycznie mamy dwa kalendarze adwentowe. Jeden z małymi woreczkami, a drugi ze skarpetkami, ale już na samym początku naszego związku zdecydowaliśmy się, że bedziemy zawieszać tylko jeden z nich. Z końcem listopada dzielimy się parzystymi lub nieparzystymi liczbami i wypełniamy dla siebie nawzajem poszczególne skarpetki:


Nie muszą to być wcale łakocie lub prezenty, jeśli ktoś widzi w tym zbyt dużo komercji i konsumpcjonizmu. Ja staram się co roku obdarować mojego Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża śmiesznymi obrazkami, fragmentami z wierszy, powiedzeniami, zaproszeniem na Weihnachtsmarkt lub wspólną kąpiel z szampanem...
W tym roku mój małżonek odwdzięczył się mi poniższym prezentem na Mikołajki:

Nie wiecie, co to jest? Też mi odjęło mowę, gdy w końcu po długich poszukiwaniach odkryłam kryjówkę, w której na mnie czekał (bo prezent nie zmieścił się nawet do tej dużej czerwonej skarpetki zawieszonej przy kalendarzu specjalnie z myślą o 6.12 i musiałam go sobie najpierw sama znaleźć). Szukasz, szukasz, a w końcu znajdujesz te dwie mordy...
Okazuje się, że Grüffelo to jakieś kultowe stwory w Niemczech i teraz będą nam towarzyszyć przez cały adwent. 24 karty zawierają zadania na każdy dzień oczekiwania na Gwiazdkę:

I tym sposobem na dziś zapowiedziane jest pieczenie jabłek z cynamonem. Juhu! Uwielbiam ich zapach unoszący się w domu.

Magiczne pudełko z tymi dwoma przeuroczymi istotami zawiera ponadto naszą nową dekorację na choinkę:


Może jednak niekoniecznie...


Jeśli macie ochotę możecie sami stworzyć swój własny kalendarz adwentowy. Mogą to być składane obrazki – gdzie każdego dnia otwierany byłby kolejny z nich; małe torebeczki skrywające niespodziankę na każdy dzień; obrazki do kolorowania, karty z różnymi zadaniami bądź układanka puzzle składająca się 24 elementów. W celu przygotowania tej ostatniej wystarczy narysować obrazek i pociąć go na 24 kawałki.
Fantastycznym pomysłem jest też wieczorne czytanie opowieści wigilijnych. Cała rodzina może się zebrać z kubkiem gorącej czekolady i wspólnie słuchać  kolejnych historii. Nam obecnie towarzyszą opowiadania bożonarodzeniowe z różnych krajów. Wczoraj poznaliśmy jedną z białoruskich bajek, dziś dzień rozpoczęliśmy opowiadaniem z Majorki.



Wszystko leży w rękach Waszej kreatywności!

Życzę Wam radosnego oczekiwania na Święta Bożego Narodzenia!


PS. A to nasze jabłuszka, mniam-mniam!
Gorące, pieczone jabłka z lodami - niebo w gębie!

2 grudnia 2015

Weihnachtsmarkt

Jeśli świętować Boże Narodzenie to tylko w Polsce, ale czas adwentu najpiękniejszy jest w Niemczech. Pamiętam, jak jeszcze jako studentka spędzałam swoją pierwszą zimę u naszych zachodnich sąsiadów i jak zachwycił mnie u nich okres oczekiwania na Gwiazdkę. Podczas gdy u nas w wielu rodzinach tworzy się na grudzień cały harmonogram mycia okien, prania firanek i pościeli, wielgachnych zakupów, które wykarmiłyby cały dywizjon armii, a na koniec trzydniowego pichcenia, to czas adwentu w Niemczech jest bardziej poświęcony celebrowaniu magii, jaka otacza Boże Narodzenie. Rodzina i kręgi przyjaciół niekoniecznie czekają do 24.12 na wielkie spotkanie, tylko przez cały miesiąc wspólnie chodzą na koncerty kolęd, wystawy adwentowe (wiele galerii urządza specjalnie na ten czas wystawy - nie muszą to wcale być obrazki z zimowymi krajobrazami, po prostu atmosfera panująca wówczas w galeriach przypomina, że zabliża się czas świąt), organizują imprezy podczas których wszyscy goście wspólnie przystrajają choinkę, czy też Glühweinparty (imprezy, na których króluje grzaniec) tudzież spotykają się na jarmarku bożonarodzeniowym (Weihnachtsmarkt). Właśnie Weihnachtsmarkty kocham najbardziej. Wpisały się one już na stałe w grudniowy krajobraz miast niemieckich. To ich obecność roznieca w powietrzu magię oczekiwania na Boże Narodzenie, czego mi w Polsce brak. Wprawdzie przychodzą one powoli i do nas, ale jeszcze nieśmiało i nie zawsze z tą atmosferą, jaką wysypują z worka tutaj w Niemczech. Oczywiście jestem świadoma tego, że na owych jarmarkach inni zarabiają niemałe pieniądze, więc i żądny kapitalizm się kłania, ale w tym przypadku cenię bardziej fakt, że Weihnachtsmarkty motywuja ludzi do spotkań i spędzenia wspólnie czasu. W końcu chyba to jest najważniejsze, a firanki zawsze mogę sobie uprać w styczniu. 
A tak wygląda w naszym mieście Weihnachtsmarkt:)

Czego na jarmarku bożonarodzeniowym nie może zabraknąć to punczu i grzańca

Stałą atrakcją są też drewniane zabawki dla dzieci




Najważniejszy punkt każdego Weihnachtsmarktu: Weihnachtspyramide (Piramida bożonarodzeniowa)

Śmieszny pomysł: łyżwy na choince - dekoracja w jedenj z kawiarni.

Wkrótce opowiem Wam o innych tradycjach adwentowych w Niemczech, a na razie życzę Wam, żebyscie w gonitwie przedświątecznej znaleźli czas dla swoich najbliższych. Pamietajcie: każdy dzień to pierwszy dzień Waszego dalszego życia!

Cudownego czasu adwentu!

21 listopada 2015

"Zmarłych trzeba nieustannie na nowo odkopywać (...)"

Nie mogłam się zdecydować, czy po wydarzeniach zeszłego tygodnia wrócić tak od niczego sobie do normalności, czy jednak pogrzebać w rozżarzonym węglu. Spróbowałam pierwszego - opublikowałam lekki post o codzienności w Niemczech i okazało się, że przemilczane w ten sposób kwestie zaczęły mnie dręczyć, szarpać i molestować moją psychikę o poświęcenie im chwili uwagi. Toteż postanowiłam dać im prawo dojścia do głosu, a uczynię to słowami wybitnego dramatopisarza niemieckiego Heinera Müllera. Wróciłam bowiem właśnie z poświęconemu jego twórczości sympozjum międzynarodowego, które odbyło się w Aachen. 


Niestety w Polsce dorobek artystyczny Heinera Müllera jest słabo znany. Polski odbiorca mógł się zapoznać z  niektórymi z jego dzieł głównie dzięki przekładom Jacka St. Burasa. Niestety bez odpowiedniego fundamentu müllerowskie utwory pozostaną dla przeciętnego widza kompletnie niezrozumiałe. Stosowany przez autora język jest tak zaszyfrowany, że potrzeba swoistego rodzaju Enigmy, by dokopać się do tkwiącej w nich ponadczasowej prawdy. Przeglądając polskie recenzje  widzę, że niewielu krytyków  zadało sobie ten trud. Niejednokrotnie czytam na polskich stronach o "trudnej do zniesienia ideologicznej estetyce" jego utworów (np. Grzegorz Chojnowski na stronie wrocławskiego teatru polskiego:http://www.teatrpolski.wroc.pl/media-o-nas/recenzje/szosa-wolokolamska), o nudnym już grzebaniu w drugiej wojnie światowej (min. także ebid.), wreszcie o męczących kontekstach seksualnych. Jako germanistka zdaję sobie sprawę z faktu, jak ciężkim do zgryzienia orzechem są dramaty Heinera Müllera. Gdyby nie fakt, że część studiów odbyłam w Niemczech, gdzie po raz pierwszy zostałam skonfrontowana z jego twórczością (na uniwersytecie w Polsce nazwisko tego dramatopisarza nie padło ani razu na żadnym seminarium, czy wykładzie), to wielce możliwe, że sama należałabym do masy odbiorców, którzy nie do końca wiedzieliby, co z müllerowskimi tekstami zrobić. Niemniej od osób, które aspirują do miana krytyków literackich tudzież teatralnych i na publicznym forum dokonują oceny poszczególnych dzieł wymaga się dogłębnego zbadania tematu, a nie powierzchownej oceny, jako że w efekcie swoich zaniedbań dostarczają masom błędny przekaz. A szkoda, bo Heiner Müller ma wiele ciekawego do powiedzenia. Niemieckojęzyczny obszar dostarcza szeroki wachlarz narzędzi do pracy  z jego dramatami. Cała masa literaturoznawców od lat rozkłada jego teksty na czynniki pierwsze, więc to głównie z lężacego po naszej stronie lenistwa Müller jest w Polsce często źle interpretowany. Jego dzieła wcale nie pozostają aktualne tylko dla doby socjalizmu, czy też czasu  rozliczeń niemieckich zbrodnii wojennych, ale są PONADCZASOWE i arcygenialnie tłumaczą mechanizmy stosowane w polityce, kręgi, jakie zatacza historia oraz działania jednostki zmuszonej do przyjęcia przypisanej jej przez los roli.
W tym roku przypada 20 rocznica śmierci Heinera Müllera. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach boleśnie rozbrzmiewa pustka, jaką po sobie pozostawił i której nikt do tej pory nie umiał wypełnić, ale w swojej spuściźnie pozostawił nam dzieła, które na matrycach wziętych z mitologii tudzież naszej niedawnej przeszłości rewelacyjnie tłumaczą teraźniejszość.
Jednym z głównych postulatów Heinera Müllera, którymi próbował ostrzec ludzkość przed wylądowaniem w zaułku, w jakim obecnie się znaleźliśmy, były słowa:
  

"To czego człowiek potrzebuje, to nie wieczność chwili. Zmarłych trzeba nieustannie na nowo odkopywać, bo tylko z nich można czerpać przyszłość." [tł. K.M.]


Dziś żyjemy w świecie, w którym zmarli zostali pogrzebani, a do głosu doszli żyjący...


14 listopada 2015

Minuta ciszy dla ofiar zamachów w Paryżu

Dziś świat łączy się w bólu z Francją. Budynki na całym globie przybierają barwy narodowe tego kraju. I ja łączę się w smutku z cierpieniem zwykłych ludzi. Dziś nie zagłębiam się w politykę, ani w historię. Zapalając symbolicznie świeczki ku pamięci ofiar nocnych ataków w Paryżu pragnę wyrazić swoją solidarność z osobami, których dotknęła wielka tragedia.


8 listopada 2015

Niemieckie "Alternatywy 4" oraz niezmienne od co najmniej XIXw. torty kremowe

Przyszła jesień. Jakaś spóźniona jest tego roku. Listopad, a u nas jeszcze sporo drzew tonie w zieleni... Niemniej dekoracja na naszej klatce schodowej nieubłagalnie przypomina, że to jednak ta, a nie inna pora roku rozgościła się u nas.



Nasza sąsiadka bowiem  dba o wystrój klatki schodowej i z każdą porą roku zmienia dekorację na parapecie okiennym. Słodkie to i ostatnio kupiliśmy jej nawet czekoladki z podziękowaniem za jej starania. Należy tu jednak od razu nadmienić, że w Niemczech życie w wielorodzinnym budynku mieszkalnym może niejednokrotnie oznaczać takie "Alternatywy 4" na żywo. Właśnie w takim "bloku" mieszkamy i my. Sprzątanie klatki schodowej to zadanie lokatorów, a swoją powinność należy odbębnić raz w tygodniu. Różnica polega na tym, że tutaj ludzie traktują to jak niezwykle chlubne zadanie - w końcu troszczą się o czystość dla ogółu. Jakoś do dnia dzisiejszego nie potrafiłam zarazić się tym entuzjastycznym podejściem do szorowania schodów na klatce. Jakbym miała mało obowiązków w domu, za dużo czasu i żadnych ciekawszych rzeczy do roboty... Na szczęście podział sprzątania jest dość przejrzysty: każdy dba o swoje półpiętro, a że mieszkamy na poddaszu, to inni nie korzystają z "naszej" części klatki  schodowej. Sąsiada też jakoś nie ciągnie do szmat i tak sobie radośnie żyjemy w naszym "chlewiku". Tzn., jak już zaczyna być nam wstyd przyjmować gości, to oblecimy szybko szczotką te nasze schody, ale ogólnie zamyka się to w pięciu, dziesięciu minutach cztery razy do roku, także do przeżycia. Gorzej mają sąsiedzi z parteru. Ciągle się ze sobą kłócą. Mieszka tam bowiem emerytowane małżeństwo - mili ludzie, ale bardzo "ą i ę". Za sąsiadów mają wytatuowaną młodą parę, która również nie za bardzo się troszczy o dobre samopoczucie ogółu, czego starsza para nie może ździerżyć. Jeśli raz w tygodniu posadzka nie zostanie wypolerowana, a skrzynki na listy odkurzone dostają białej gorączki. Kończy się więc tym, że sąsiadkę z parteru widuję głównie z jej stałym już atrybutem - ścierą w ręce.  A to wyciera z kurzu domofon oraz framugi drzwi wejściowych, a to poleruje poręcze... Jej mąż dba w tym czasie o nieskazitelność naszego trawnika  - lata przed blokiem z takim kijkiem z ostrzem, na który nadziewa każdy najdrobniejszy okruch... Naprawdę cieszę się niezwykle, że nie mieszkamy na parterze! I że w ramach sąsiedzkiej działalności nie mamy cotygodniowych spotkań chóru w komórce.

Wystrój okna na naszej klatce przypomina w każdym razie, że za oknem króluje jesień. 

Uwielbiam tą porę roku! Kolorowe pejzaże, jakie maluje natura, temperatury, które nie wymagają smarowania się kremem z filtrem UV, ani też zakładania pięciu swetrów na siebie. I tak dziś, po otulonym we mgłę i rozpłakanym październiku roześmiane słońce wyciągnęło nas z domu na jesienny spacer. Właściwie nie lubię niedziel w Niemczech. Tego dnia tygodnia w większości kraju panuje atmosfera, jakby połowa ludności wymarła. Ostry komsumpcjonizm panujący w Polsce przyzwyczaił mnie do otwartych sklepów i innych przybytków w niedzielę. W Niemczech rzecz nie do pomyślenia - to dzień odpoczynku. Cisza, spokój, nuda... Najczęściej uciekamy od tego wyprawiając się na wycieczki, organizując wypad do kina, czy do teatru, biorąc udział w jakiś eventach, czy też spotykając się z rodziną lub znajomymi, ale dziś pogoda była idealna by i sobie zrobić "lazy Sunday". I tak odwiedziliśmy zakątki, które w naszych okolicach wyjątkowo lubimy:)








Uwielbiam widok na ten dom - nie wiem dlaczego, ale budzi we mnie skojarzenia z Estonią.



A te magiczne schody zaprowadziły nas do miłej kawiarenki na wzniesieniu


O 15:00 zegary u sąsiada za Odrą wybijają "Kaffeezeit", oczywiście do kawy musi być ciasto. Odebrać Niemcom ich słodką przekąskę to jak odebrać im podstawowe prawa obywatelskie. Ja jednak za ciasto dziękuję - moja asymilacja nie musi przebiegać aż tak daleko, by upodabniać się wyglądem do stosunkowo często otyłych Niemek. Już w XIX w. brytyjski pisarz Jerome K. Jerome w swojej książce "Trzech panów na rowerach" oskarżał w niewybrednych słowach niemieckie kremowe torty, tak chętnie tutaj serwowane do tradycyjnej kawy, o zdeformowane kształty mieszkanek kraju Goethego. Mamy XXI w., a w tej materii czas jakby stanął w miejscu... Na szczęście moim uzależnieniem nie są słodycze, a Latte Macchiato:) Zatapiam się zatem z kawą w ręce w swojej książce Floriana Illiesa, która to zabiera mnie w rok 1913. Franz Kafka właśnie składa swojej ukochanej najgorsze z możliwych oświadczyn, Hitler maluje w Monachium akwarele, a Else Laske-Schüler pada z zachwytu na kolana przed zaprezentowaną w Berlinie głową Amenophisa - jednym z trofeów ostatniej ekspedycji egipskiej.
Zaczyna zmierzchać, czas wracać do domu. Po drodze spotykamy sporo rodzin, które bawią się na kolorowych dywanach utkanych przez jesień. Pozytywną stroną zamkniętych sklepów w niedzielę w Niemczech jest fakt, że ludzie mają dla siebie czas. Taki z prawdziwego zdarzenia. Nie lecą oglądać specjalnych ofert do hipermarketów, nie włóczą się po centrach sklepowych, tylko poświęcają sobie jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie mamy w życiu: CZAS.
I Wam życzę jeszcze wielu cudownych spacerów tej jesieni!





18 października 2015

Jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia


Wielkimi krokami zbliżają się wybory w Polsce. Oczywiście zamierzam wziąć w nich udział i w duszy śmieję się sama do siebie (a jednocześnie też i z siebie), gdy przypominam sobie, jak jeszcze parę lat temu z moim ówczesnym partnerem kłóciłam się, że Polacy mieszkający za granicą nie powinni mieć prawa do głosowania. "W końcu to my musimy siedzieć w kraju z wybranym rządem, a nie oni użerają się każdego dnia z wybranymi politykami" argumentowałam. Minęło kilka lat, zmieniła się moja sytuacja życiowa, sama stałam się Polką na obczyźnie i nagle postrzegam tą kwestię zupełnie inaczej. Zrozumiałam kontraargumenty z dyskusji sprzed lat, bo są one obecnie moimi argumentami, dlaczego Polacy za granicą powinni mieć prawo udziału w wyborach: 

Po pierwsze
Wyjazd z Polski nie musi oznaczać opuszczenia ojczyzny na zawsze. I choć w przeszłości parowałam tego typu wypowiedź odpowiedzią, że „proszę bardzo, po powrocie, jak już będą siedzieć tu na stałe, mogą sobie znowu mieć prawo do głosowania”, to teraz sama rozumiem, że nawet będąc daleko chcemy mieć wpływ na kierunek rozwoju kraju, z którego pochodzimy. Od tego zależy, do jakiego kraju kiedyś (może) wrócimy, a jeśli nawet do niego nie wrócimy, to nie znaczy, że losy ojczyzny nie leżą nam na sercu. Oj, leżą - już chociażby z faktu, że żyją tam nadal nasze rodziny i przyjaciele.


Po drugie
Czasem mimo emigracji poza rodziną i przyjaciółmi jest więcej nici łączących nas z krajem ojczystym, jak chociażby pozostawiony majątek w postaci nieruchomości tudzież innych aktywów, albo nawet nadal wykonywana dla firm w Polsce względnie czekająca tam na nas praca. Innym razem mogą to być niezamknięte zobowiązania finansowe lub też inne sprawy urzędowe, sądowe itp.


Po trzecie
My, Polacy na obczyźnie niejednokrotnie mocniej interesujemy się sceną polityczną w Polsce aniżeli sami rodacy w kraju. Mogłam to zaobserwować chociażby przed wyborami prezydenckimi. Podczas, gdy ze znajomymi Polakami w Niemczech prowadziliśmy długie dyskusje na temat poszczególnych kandydatów i co ich wybór oznaczałby dla życia naszego kraju, spora grupa znajomych pozostałych w Polsce na pytanie, kogo oni popierają odpowiadała swobodnym tonem, że właściwie ich to nie interesuje, bo i tak nic się nie zmieni. Może się nie zmieni, a może jednak...? W końcu nie po to walczyliśmy o demokrację, aby teraz tak z niej nonszalancko rezygnować. Znacie scenę z „Blaszanego bębenka”, gdy mały Oskar wytrąca całą orkiestrę z rytmu? To jest właśnie to – jednostka może mieć wpływ na to, co się dzieje dookoła niej.


Po czwarte
To chyba nie przestępstwo, że zależy nam, aby nasz kraj miał w miarę dobre stosunki z państwem, do którego wyemigrowaliśmy (oczywiście nie za wszelką cenę).


25 października zamierzam zatem skorzystać z prawa, które sama sobie chciałam jeszcze kilka lat temu odebrać (oj, głupiutką Kasią byłam). Przygotowałam się: możliwie uważnie starałam się przestudiować programy poszczególnych partii i mam nadzieję, że mój wybór jest najlepszy dla naszego państwa, nawet gdy jest to wybór  pomiędzy dżumą, a cholerą...






2 października 2015

Święto Zjednoczenia Niemiec

3 października u sąsiada za Odrą to święto narodowe. Tego dnia Niemcy świętują ponowne zjednoczenie. W telewizji serwowane są radosne obrazki ze scenami burzenia muru berlińskiego i ludzi z obydwu stron Berlina wpadających sobie w ramiona. Panuje radość, łzy wzruszenia lecą strumieniami, a to wszystko przy akompaniamencie radosnych okrzyków. 11 miesięcy po tych wydarzeniach dochodzi do oficjalnego zjednoczenia obydwóch państw niemieckich. W fali ogólnej radości mało kto wie, że Rosjanie podczas negocjacji pod debatę stawiają także kwestię terenów byłych Prus Wschodnich, RFN odrzuca jednak propozycję ich ewentualnego odkupienia i tak już za samo NRD musi zapłacić 15 miliardów marek niemieckich (co czyni ok. 90 marek za każdego mieszkańca kraju). 
Entuzjazm i miłość do bliźniego w zjednoczonym kraju panuje ok. 6 miesięcy, potem zaczyna się rozczarowanie. Byłe NRD zalewają zachodnie produkty, inwestorzy wykupują za bezcen pozostałości po socjalistycznych zakładach pracy, a przeciętny obywatel z byłych Niemiec Zachodnich zaczyna pojmować, że to teraz na tej części Republiki spoczywać będzie finansowanie całego przedsięwzięcia. W obiegu pojawia się coraz więcej niewybrednych dowcipów o Ossis (Niemcach z byłego NRD). Ciągle łatwo ich rozróżnić po stroju, sposobie bycia i postawie ciała (spuszczona głowa) na ulicy. Są teraz obywatelami drugiej kategorii. Coraz więcej zaczyna się mówić, że grupa obywateli, która optowała za trzecią droga dla NRD miała prawdopodobnie rację...

Pozostałości muru berlińskiego przy Muzeum Topografia Terroru


Do 2014 roku akt zjednoczenia kosztował Niemcy dwa biliony euro. (dane: Zeit Online, "Eine Zahl mit zwölf Nullen", 23. październik 2014). Tą liczbą mieszkańcy byłych Niemiec Zachodnich lubią sobie niejednokrotnie wycierać gębę, stękając przy tym, jak ciężko im się teraz żyje i wracając do wspomnień, jaki piękny i kolorowy był świat bez tego enerdowskiego balastu. Co zadziwia takie wypowiedzi słyszę niejednokrotnie od osób popierających partie lewicowe... (Przy tym wszystkim dziwi fakt nieutulonych tęsknot części społeczeństwa, że i Prus Wschodnich RFN wtedy nie wykupiło...). Obywatele byłego NRD mają zaś niejednokrotnie poczucie wyzucia z własnej historii, godności i bycia po prostu kupionym przez Zachód.
Temat poniesionych kosztów w procesie zjednoczenia kraju jest jak beczka prochu, której naukowcy na forum publicznym nie chcą otwierać. Prawda jest jednak taka, że sporą część z owej astronomicznej sumy  dwóch bilionów poniosły same byłe Niemcy Wschodnie. Dodatkowo, jak podaje Zeit Online, po 1990 setki tysięcy byłych obywateli NRD przeprowadziło się na zachód kraju, po odliczeniu migracji między wschodnią,  a zachodnią częścią kraju byłe Niemcy Zachodnie miały zyskać 2 miliony nowych rąk do pracy, co z kolei miało przynieść państwu niemieckiemu 35 miliardów euro rocznie z samych podatków uzyskanych od dochodów. O tym się już zbytnio nie mówi.
Niemniej dokładne podliczenie zysków i strat utrudnia fakt otwarcia dla Niemiec nowych rynków na wschodzie oraz napływ imigrantów do Niemiec, którzy także wypracowują nie małą część produktu krajowego brutto (odsyłam do mojego postu: http://sbundowani.blogspot.de/2015/09/euromajdan-eu-imigranci-i-media.html)
Inną kwestię stanowią rzesze bezrobotnych na wschodzie kraju żyjące z zasiłku. Tu muszę się na chwile zatrzymać i abstrahując od tematu wyrazić ogromne uznanie dla Polaków, którzy po zmianie systemu wzięli swój los w ręce i pokazali, że potrafią być niezwykle przedsiębiorczy. Państwo niemieckie ze swoim superowym socjalem rozleniwiło dość mocno swoich obywateli, którzy stękają i marudzą, jak im ciężko, ale stosunkowo mało inicjatywy wykazują, by ten stan rzeczy zmienić.
Wracając jednak do tematu rozliczenia zjednoczenia Niemiec, do głosu dochodzi jeszcze jeden aspekt, a mianowicie przeliczenie emerytur ludziom z byłego NRD po stawce RFN. Informacji, jak to się przekłada na końcowy bilans rozliczeń nie mogę już znaleźć...
Podsumowując można chyba jednak stwierdzić, że obydwie strony coś straciły i coś zyskały, ale radość z faktu bycia w końcu jednym narodem zatruwają Niemcom wzajemne żale. Dla tych z Zachodu są one związane głównie z kwestiami finansowymi, a dla tych ze Wschodu napomknięte już wcześniej poczucie bycia okradzionym z własnej tożsamości. Podczas zjednoczenia popełniono bowiem ogromny błąd. RFN w całej swojej pyszałkowatej pewności, że jej wizja na państwo i życie jest lepsza, nie zainteresowała się specjalnie w jakiej rzeczywistości przez 40 lat jej nowi obywatele żyli i że może były w tej socjalistycznej rzeczywistości rzeczy, które obywatele NRD przy całej niedoskonałości funkcjonowania systemu socjalistycznego jednak cenili. NRD zostało wykupione od Rosjan, po czym nowym terenom narzucono swoją hierarchię wartości. Gdy jest się świadomym tego, jak przebiegł proces integracji nie dziwią już wypowiedzi byłych obywateli NRD, że właściwie to zostali anektowani. Od przeciętnego Niemca wymaga się znajomości pisarzy z zachodniej części Niemiec, ale taki Wessi (Niemiec Zachodni) rzadko się zainteresuje, czy w ciągu 40 lat istnienia NRD powstały tam może ciekawe utwory literackie, czy też filmy. Wielu z góry zakłada, że kultury w tym kraju nie było. A we Wschodnich Niemczech powstało wiele niezwykle interesujacych dzieł, niejednokrotnie o wiele ciekawszych niż dzieła autorów z Niemiec Zachodnich, tak to bowiem bywa, że w reżimach politycznych kultura potrafi niesamowicie rozkwitnąć.
Co mnie jednak napawa jeszcze większym obrzydzeniem niż ignorancja dużej części zachodniego społeczeństwa w Niemczech jest ich przekonanie o słuszności własnych poczynań. Niejednokrotnie podczas wszelakiego rodzaju dyskusji nt. ustroju politycznego NRD dochodzą do głosu opinie "Jak mogliście dopasować się do tak obrzydliwego, nieludzkiego systemu?". Przy tym byli Niemcy Zachodni zapominają, że po II wojnie światowej nie rozliczyli oprawców nazizmu. Obywatele kraju wystawiali sobie nawzajem tzw. Persilscheine ("zaświadczenia o czystości poglądów", nawiązujące w nazwie do znanej marki proszku do prania), w których to zapewniali. że ich sąsiad, wujek, kolega z pracy nie miał nigdy nic wspólnego z Niemiecką Narodowosocjalistyczną Partią Robotników. Umożliwiło to wielu zbrodniarzom wojennym dalsze spokojne życie. Jednym z przykładów jest Reinefarth odpowiedzialny za masakrę na Woli podczas Powstania Warszawskiego. Do 1962 był posłem do Landtagu prowincji Schleswig-Holstein, a od 1967 prowadził własną kancelarię. Nigdy się nie ukrywał, zmarł w 1979. Kolejny przykład, to procesy oświęcimskie, które odbyły się dopiero 20 lat (!) po zakończeniu wojny i skończyły się pokazowym oskarżeniem części zbrodniarzy skazanych na dość łagodne kary. Do czasu drugich procesów oświęcimskich (pierwsze miały miejsce w Polsce w 1947) pojęcie "Auschwitz" było w RFN nieznane. 
W obliczu tych faktów wytykanie swoich braci z pogardą nie jest na miejscu, zwłaszcza, że NRD rozliczyło się w miarę dokładnie ze swoją nazistowską przeszłością. O to postarali się Rosjanie. Już w 1946 w NRD nakręcono film pod tytułem "Mordercy są wśród nas" poruszający problem przebywających na wolności przestępców wojennych. Obywatele NRD też nigdy nie mieli ciągot odzyskania utraconych terenów na Wschodzie, za którymi tak wzdychają (nieraz nawet do dnia dzisiejszego) Wessis. 
To fakt, że i ustrój oraz panująca atmosfera w NRD pozostawiała sporo do życzenia. Od każdego Polaka, który w tamtym czasie był w Niemczech Wschodnich słyszę opowieści o koszmarnej inwigilacji. Sami Ossis częściej koncentrują się na wspomnieniach, jak to ludzie sobie nawzajem pomagali. Zaczęłam się zastanawiać zatem, kto ma rację i kto mniej zniekształcił swoje wspomnienia, aż w końcu znajomy z byłych Niemiec Zachodnich, którego żona pochodziła z NRD wytłumaczył mi, jakoby obydwie te wersje były prawdziwe. "Wzajemne szpiegowanie się było codziennością, więc przy obcych zachowywano się niezwykle na dystans, ale gdy ludzie zostawali w gronie ludzi dobrze znanych, pokazywali nagle inne twarze, a wszelkie spotkania stanowiły po części też miejsce niejakiego rynku, gdzie załatwiano dla siebie nawzajem przeróżne rzeczy." opowiada mi.
I Ossis, i Wessis mają swoje za paznokciami, ale na niemieckim forum publicznym głośno mówi się jednak tylko o wszelkich niedemokratycznych występkach NRD, o braku właściwego rozliczenia się ze swojej nazistowskiej przeszłości przez RFN milczy się. W końcu Willy Brandt klęknął w 1970 przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie, tego że znaczna część opinii publicznej wówczas go za to opluła już się nie pamięta. 
Państwo powinno traktować takimi samymi kategoriami wszystkich swoich obywateli. Nie można gnoić jednej grupy, gdy druga część też święta nie była, a przede wszystkim nie można powiedzieć ludziom, że 40 lat ich życia było nic niewarte. A w Niemczech właśnie to ma miejsce, a każde święto Ponownego Zjednoczenia przebiegające według schematu "zwycięzcy historii" - jak to nazywają często Ossis - jest jak wsadzanie noża w ranę.
Przykry w tym wszystkim jest fakt, że prezydent kraju zamiast pracować na rzecz zespolenia społeczeństwa dzieli je jeszcze bardziej. Początkowo nie mogłam zrozumieć, dlaczego wielu Ossis z taką pogardą wypowiada się o Joachimie Gaucku, którego ja osobiście niezwykle cenię za jego zwrócenie się w stronę Europy Środkowo-Wschodniej i pracę na rzecz dobrych relacji politycznych z tą częścią Europy, ale kupiłam sobie w końcu jego książkę "Zima latem, wiosna jesienią" i... zrozumiałam.

File:2016-10-03 Joachim Gauck (Tag der Deutschen Einheit 2016 in Dresden) by Sandro Halank.jpg
Autor: Sandro Halank. Źródło: Wikimedia - zdjęcie udostępnione na podstawie licencji: CC-BY-SA 3.0

Choć Gauck sam pochodzi z byłych Niemiec Wschodnich patrzy na historię niezwykle jednostronnie - pozytywnych stron enerdowskiej rzeczywistości nie widzi, osiągnięcia swoich współziomków przeacza, o dorobku kulturalnym NRD się nie zająkuje - jednym słowem ogłasza wszem i wobec, że życie kilkunastu milionów obywateli NRD było szare, do niczego i niejednokrotnie odarte z godności. Proszę bardzo, jako prywatna osoba może sobie mieć taką opinię, ale od głowy kraju oczekuje się jednak działań mających na celu zbliżenie ku sobie poszczególnych grup społeczeństwa.
Tak na marginesie, to Gauck pozwala sobie w swojej książce na wiele więcej, jako że pod koniec przechodzi do oceny polityki wybranych państw po upadku Związku Radzieckiego. Min. ocenia Polaków, jakoby popełnili błąd nie przeprowadzając zaraz po zmianie ustroju takiej lustracji, jaką Niemcy u siebie zorganizowali. O tym, czy polska idea "wielkiej kreski" była słuszna, czy nie można dyskutować. Są grupy społeczne, które ubolewają nad faktem, że nie przeprowadziliśmy lustracji, inne uważają, że w obliczu problemów, przed jakimi staliśmy, ważniejsze od wzajemnego wytykania się palcami i kłótni było wyciągnięcie się z bagna, w którym wówczas wylądowaliśmy. Osobiście przychylam się do tej drugiej opinii, ale rozumiem rozczarowanie ludzi, którym rozliczenia z przeszłością zabrakło. Co mi jednak w lekko wygłoszonej opinii Gaucka przeszkadza jest fakt, że w swojej książce w ogóle nie zauważa odmiennej sytuacji gospodarczej i ekonomicznej naszego kraju w tamtym czasie. My nie mieliśmy brata z Zachodu, który wpompował w nas kupę kasy. Staliśmy na skraju bankructwa, panowała wielka bieda i w tatmtym momencie musieliśmy się w miarę szybko na jakiś kurs zdecydować. Decyzja padła na "kolektywną" pracę na rzecz odbudowy kraju. A Gauck w tonie swojego pastorskiego moralizatorstwea powołuje się w końcu na  jakiś afrykański kraj, co już w ogóle nie ma przełożenia do oceny wydarzeń na naszej szerokości geograficznej.
Wróćmy jednak na niemieckie podwórko. Mniej więcej w podobny sposób odbywa się i jego rozliczenie przeszłości NRD. Przestaje zatem dziwić, że przeciętny Wessi myśli, iż taki Ossi powinien być wdzięczny za przynależność do świata Zachodu, w końcu sam prezydent kraju tako rzecze. A Ossis powoli rzygają konsumpcjonizmem, którym ich zakażono. Tęsknią za wysokim poziomem szkolnictwa i kulturą trzymającą pewne standardy. Ból braku poważnego potraktowania kończy się dążeniami do uznania byłych Niemców Wschodnich jako mniejszości narodowej. Na razie wniosek odrzucono, ale w internecie pojawia się coraz więcej ofert sprzedaży koszulek z napisami "Dziękuję mamo, że jestem Ossi". Słyszę, gdy coraz więcej Niemców z terenów wschodnich podkreśla, że pochodzą z tych WŁAŚCIWYCH Niemiec, które rozliczyły się z historią nazistowską. Obserwuję też, jak coraz mocniej kultywowane są dialekty wschodnie zwłaszcza po serii naprawdę żenujących reklam telewizyjnych, w których wyśmiewano się z języka używanego w przyłączonych Bundeslandach.

Jakoś to wszystko nie wygląda mi, aby Niemcy szli w stronę wzajemnego zrozumienia i smutne to, bo w końcu cała gra toczy się o odrobinę wzajemnego szacunku. W końcu święto upamiętniające zjednoczenie kraju powinno być raczej radosne, a nie stanowić przyczynek do odgrzewania wzajemnych żali.

24 września 2015

Euromajdan, EU, imigranci i media


Ciężko pisać o pieczonych kartoflach, czy też o Oktoberfeście, gdy Europa żyje problemem imigrantów, toteż i ja dzisiejszy post poświęcę tej tematyce. Nie zamierzam uprawiać tutaj indoktrynacji, czy powinno się tych ludzi przyjąć, czy też nie, bo problem jest na tyle poważny, że nie da się go podsumować w kilku linijkach. Pod lupę chcę jednak wziąć debatę, a właściwie jej brak między państwami UE oraz zachowanie w tej kwestii mediów zarówno polskich, jak i niemieckich, gdyż w moim pojęciu obydwie te rzeczy przebiegły w sposób skandaliczny.


JESTEŚMY CAŁYM SERCEM ZA DEMOKRACJĄ 
PÓKI ROSJA NIE WSTRZYMA DOSTAW GAZU
 
Zacznijmy zatem od Niemiec. Jak wszyscy dobrze wiemy, niemiecki rząd okazał się być w stosunku do uchodźców niezwykle gościnny, cofnijmy się na chwilę w czasie. Nie dużo, bo tylko o niecałe 2 lata.
Jesień 2013 fala protestów na Majdanie zwraca coraz większą uwagę Europy. Niemieckie media w dość patetycznym tonie donoszą o dążeniach Ukraińców do niepodległości. W serwowanych codziennie wieczorem wiadomościach dość łatwo można wyczytać między linijkami postawę: "Ależ tak, jesteśmy duchem z Wami.", "Każdy ma prawo do wolności." i dalej coś w tym tonie. Niemcy w ogóle w rozmowach dość szybko podnoszą sztandary z hasłami "niepodległość", "wolność" i "demokracja". Apogeum protestów na Majdanie ma miejsce 1 grudnia 2013. Potem w lutym 2014 dochodzi do walk ulicznych z ofiarami śmiertelnymi. I nagle, gdy zaczyna się robić niebezpiecznie niewiele co zostaje z niemieckiej postawy "Jesteśmy z Wami.", głównym zmartwieniem staje się "Skąd weźmiemy gaz?!". Tymczasem my w Polsce chełpimy się, że dzięki mediacyjnej roli Polski w ukraińsko-rosyjskim konflikcie wypracowaliśmy sobie całkiem fajną opinię i pozycję w UE, że nasz kraj zyskuje na znaczeniu, a ja tylko się zastanawiam, na jakiej podstawie do tego przekonania doszliśmy. Poza jakimś artykułem bodajże w "Spiegelu", gdzie wspomina się o pracy Polski na tym polu, w wieczornych wiadomościach, które oglądają miliony obywateli RFN, pies z kulawą nogą nie interesuje się naszym krajem. Raz, kiedyś przewinie się krótka wypowiedź Tuska, a poza tym w centrum uwagi niemieckich mediów stoją kanclerz Merkel i prezydent Hollande. Krzyk Środkowo-Wschodniej Europy pozostaje niesłyszalny, mimo że to właśnie kraje z tej części kontynentu mają za sąsiada Rosję i swoje doświadczenia z nim. Ale nie, Europę oblewa zimny pot, że straci ileś euro, gdy interesy z Rosją zostaną przyblokowane. Po tonie "Jesteśmy z Wami.", "Każdy ma prawo do wolności." w niemieckich mediach nie zostaje prawie nic. Coś tam się wspomni o obawach krajów bałtyckich i Polski, bo też i coś trzeba powiedzieć, ale na wszelki wypadek nie za dużo. Przeciętnego Niemca zresztą to nie obchodzi, jak i nie obchodzi go też, co się dzieje na Ukrainie. W prywatnych rozmowach tylko stęka "No jeśli ta cała afera skończy się tym, że nie będziemy mieli gazu, to będzie dopiero zabawa."...


RACHUNEK UE ZA PRZECHADZKĘ PO UKRAIŃSKICH STEPACH

Fakt, że to dążąca do realizacji swojego celu posiadania za wschodnią granicą państwa buforowego Warszawa wciągnęła UE na antypody ukraińskie [patrz. "Polityka" Nr 23 (2961) 4.06-10.06.2014, s. 60]. Unia pognała, nie koniecznie z solidarności z nami, tylko bardziej kierowana miłą wizją posiadania kontroli nad terytoriami będącymi trasami tranzytowymi dla surowców importowanych z Rosji [dane oparte min. na badaniu dr Vadima Damiera, niezależnego politologa i socjologa z Moskiewskiej Akademii Nauk - przedstawione 18.11.2014 w Celle/Saksonia Dolna], ale dość szybko się przekonała, że nie wiedziała, na co się pisze i pokazała swoją bezradność. Zamiast dalej się oprzeć na doświadczeniu wschodnich sąsiadów przenosi dyskusję nt. dalszych działań do Berlina i Paryża.
Jak dalej sprawa się potoczyła, wszyscy wiemy, ale obecnie UE wystawia tylko czułka, jak się uwolnić od moralnego balasatu wschodnio-europejskiego i wrócić otwarcie do swoich interesów z Rosją. Szanse krystalizują się, jako że Putin wspiera władzę w Damaszku i wcale nie zdziwiłabym się, gdyby w końcowym rozrachunku wyszydełkował sobie opinię bohatera. Łatwiej byłoby, gdyby jeszcze jakoś tym bulwersującym się na poczynania Rosji krajom przypiąć łatkę. Czy przemyślana, czy może też przypadkowa, w każdym razie okazja trafia się piękna - kwestia imigrantów. "My byliśmy z Wami. To Wy powinniście być z nami.". Jasne, że w jak ktoś się na bycie w sojuszu decyduje, to powinna obowiązywać zasada wzajemnego wsparcia, ale teraz nikt już nie pamięta, że wypracowanie jako tako wspólnej polityki UE w sprawie Ukrainy ciągnęło się jak flaki z olejem. Teraz UE stawia swoich partnerów pod ścianą. "Szybko, szybko" - ponagla. Tylko, że tak nie prowadzi się rozmów na trudne tematy! Każdy z partnerów ma swoje "ale", każdy ma obawy oparte na różnym gruncie. Kwestia staje się jeszcze bardziej irytująca, gdy wziąć pod uwag fakt, że kryzys imigracyjny nie powstał z dnia na dzień. Zabrako działań w odpowiednim czasie mających na celu niedopuszczenie do zaostrzenia sytuacji, z jakiej jej postacią mamy teraz do czynienia.


PAŁA MORALNOŚCI ZAMIAST  DYSKUSJI

Lęki Polaków mają po części taki sam fundament, jaki miała też chęć stworzenia z Ukrainy buforu dla naszego kraju - mianowicie historyczny. Po tym, jak w końcu po wielu i nie krótko trwających zniewoleniach mamy ten swój kawałek ziemi, który też chcemy zachować, ktoś nam wpycha ludzi, którzy w ogóle nie identyfikują się z naszą historią i naszymi przejściami. Tego UE nie rozumie, tak jak i nie zrozumieć nie mogła naszych obaw związanych z polityką Rosji. Niemcy takiego problemu nie mają. Po pierwsze jest to kraj federacyjny, co oznacza, że każdy Land ma w pewnych granicach swoją autonomię. Dodatkowo identyfikowanie się tutaj z historią może bardzo często skończyć się zaraz oskarżeniami o sympatie dla neonazizmu. Przeciętny Niemiec ma zresztą też niejednokrotnie problemy z określeniem, co jest "typowo niemieckie" - takie zabawy też mogą się skończyć jakimiś oskarżeniami na gruncie historycznym. Bezpieczniejsze jest multi-kulti, zwłaszcza że na Niemcach cały czas ciąży niewidzialna powinność odpracowania swoich grzechów z przeszłości. W Niemczech też inaczej wygląda krajobraz religijny. Podczas, gdy Polska to kraj stricte katolicki, gdzie dodatkowo Kościół odegrał nie małą rolę w naszych walkach o niepodległość, byłe Niemcy Wschodnie są ateistyczne, Zachodnie protestanckie, a dopiero południe jest katolickie. Nad tą kwestią też się w Unii nikt nie pochyla, nie mówiąc już o ekonomicznej sytuacji kraju. Rej wiodą Niemcy i Francja, nowy dyktat obejmuje liczby. W kraju nad Wisłą ludzie się oburzają, na co Tomasz Lis wyskakuje i oskarżycielskim tonem krzyczy "Polacy, wstydźcie się!", a media im wtórują, bo w końcu niemieckie media wystawiły nas sobie na celownik i tak jak się prawie Polską przy konflikcie z Ukrainą nie interesowały, to nagle jesteśmy tematem numer 1, taką czarną owcą do bicia. Wygodne to, bo na chwilę można odwrócić wzrok od problemów swoich neonazistów w byłych Niemczech Wschodnich. Niemieckie społeczeństwo jest bombardowane informacjami w tonie moralnej powinności, a każdy kto odważy się myśleć inaczej ma się wstydzić, bo podobny jest do tych Polaków, co jak zwykle problemy robią... (o naszej solidarnej pomocy dla Grecji nikt się tutaj nie zająknie). To nas - społeczeństwo - oczywiście jeszcze mocniej wkurza, czego polskie media zdają się nie dostrzegać i dalej kontynuują pałowanie (bo inaczej naprawdę nie można tego nazwać) Polaków. Nawet Radio TokFm przyłącza się do chóru, choć zazwyczaj jest to nadawca starający się o obiektywizm, mimo dającej się słyszeć pewnej stronniczości jego poszczególnych dziennikarzy. Daleko to nie nas nie zaprowadzi. To na co UE, a w głównej mierze wiodąca prym Republika Federalnych Niemiec pozwoliła sobie w stosunku do państw Europy Wschodniej podczas (braku) debaty nt. imigrantów  było powieleniem pyszałkowatego zachowania Zachodu w przeszłości w stosunku do Rosji. Jakie konsekwencje takie traktowanie może mieć przekonaliśmy się wraz z kryzysem na Krymie.


DEMOKRACJA TO TEŻ PRAWO POWIEDZENIA "NIE"
 
Toteż drodzy Państwo, wypraszam sobie, żeby tak ze mną rozmawiano. Jako obywatel UE i obywatelka Polski żądam w imieniu moim, jak i innych obywateli poszanowania dla naszych racji i opinii. W końcu demokracja daje nam prawo wolności słowa, a to co w ostatnim czasie było uprawiane na forum europejskim daleko od tego prawa odbiegało. Zanim zaczniecie drodzy Państwo osądzać poszczególne grupy społeczne za reprezentowane przez nich stanowisko, to może na początek ich wysłuchajcie, bo ja jestem w stanie zrozumieć oburzenie Polaków, którzy za marne grosze muszą przeżyć cały miesiąc nie mogąc liczyć na pomoc państwa  i nagle się dowiadują, że dla przybyszy te środki się znajdą; bo za granicą spotykam Polaków, którzy w chwilach słabości potrafią się popłakać, że sytuacja ekonomiczna zmusiła ich do wyjazdu z kraju - dość mam sama znajomych, dla których deregulacja ich zawodów oznaczało utratę pracy i decyzję o emigracji; bo rozumiem żal znajomego, który omal nogi po potrąceniu przez samochód nie stracił, gdyż szpital z racji braku funduszy przerwał jego rehabilitację; bo serca nam się krają, gdy widzimy w Polsce ludzi buszujących po śmietnikach. Jeszcze długo mogłabym wyliczać, co usłyszałam w głosach polskiego społeczeństwa, którym to  moim zdaniem niedostateczna uwaga została poświęcona.
Po zmianie systemu zapięliśmy dość ciasno pasek,  zakasaliśmy rękawy, zacisnęliśmy zęby i wzięliśmy się do roboty. I całkiem sporo osiągnęliśmy, ale wciąż istnieją w Polsce duże grupy społeczne żyjące na niskim poziomie i uważam, że Polacy zasługują chociaż na przyzwoite wyjaśnienie, czemu nas nie stać na pomoc socjalną, ale znajdujemy fundusze na pomoc Ukrainie, Grecji, a teraz na przyjęcie uchodźców. Przeciętny człowiek tego nie rozumie. Zamiast go ideologicznie pałować  laską moralności zasługuje na potraktowanie serio i klarowne przedstawienie sytuacji. Może problem leży też po części w fakcie, że my Polacy długi czas nie poświęcaliśmy dostatecznej uwagi konfliktowi w Syrii i teraz zostaliśmy po części zaskoczeni potrzebą zajęcia stanowiska w sprawie imigrantów.


JAK NIEPRZYGOTOWANY DO ZIMY PONIK KOLNY

W Niemczech temat ten był na tapecie już od wielu miesięcy. Przyjrzyjmy się zatem, jak media niemieckie podeszły do kwestii wytłumaczenia swoim obywatelom przyjęcia rzeszy imigrantów zanim zaczęła się histeria ostatnich tygodni. Faktem jest, że kraj ten faktycznie potrzebuje przybyszy, jeśli chce utrzymać obecny standard życia. O tym się już w Niemczech nie rozmawia, a krzyczy od lat. Tak na marginesie, w obliczu ich zapotrzebowania zastanawiam się, czemu tak uparcie bronili się przed otworzeniem rynku pracy dla Polaków po przystąpieniu naszego kraju do UE...
Ale do rzeczy, skorzystam tutaj danych  gazety "Zeit Online" (7. Juli 2015, 7:12 , link: http://www.zeit.de/politik/deutschland/2015-07/kolumne-theo-sommer-einwanderung-migranten)
Niemcy, jak dobrze wiemy to społeczeństwo starzejące się - średni wiek przeciętnego Niemca wynosi obecnie 47 lat, podczas  gdy przeciętny imigrant ma 33 lata. Przybysze z UE bardzo często nie ukończyli 24 roku życia, zaś przybysze z Rosji i Turcji są jeszcze młodsi. Obecnie 16,5 milinów obywateli naszego sąsiada zza Odry to imigranci. Tym samym stanowią oni 1/5 społeczeństwa niemieckiego. 64% obcokrajowców w Niemczech pochodzi z UE, 5,2% z Ameryki Północnej i Łacińskiej oraz z Australii i Oceanii, kolejne 5% z Afryki. 13% Niemców ma wyższe wykształcenie, podobnie rzecz się ma z imigrantami z UE. Dochody 22% imigrantów w Niemczech wynoszą ponad 3.200 euro netto na miesiąc. 23,1% osób, które przybyły w ciągu ostatnich 3,5 roku do Niemiec otworzyło swoje własne przedsiębiorstwa. 1/5 dochodów PKB Republiki Federalnej Niemiec wypracowują obcokrajowcy.
Dość rzetelne dane tłumaczące przeciętnemu Müllerowi, dlaczego jego kraj potrzebuje uchodźców. Szkoda tylko, że Zeit Online nie wspomina, iż wg niemieckiej agencji pracy, co trzeci bezrobotny jest obcego pochodzenia... Informacja ta wprawdzie nie zmienia faktu, że Niemcy potrzebują zasilenia szeregów swojego społeczeństwa, ale wskazuje na pewien istotny problem, któremu niestety już ani w UE, ani w mediach nie poświęca się dostatecznie dużo uwagi.  A Polacy właśnie min. tego się boją, że imigranci zasililiby nie małą grupę bezrobotnych w ich kraju. I w tym miejscu niemieckie media w mojej opinii zawodzą, bo zamiast przeprowadzić analizę tego problemu, uprawiają swoistego rodzaju propagandę. Po wyżyciu się na krajach Europy Środkowo-Wschodniej niemiecka telewizja publiczna serwuje  obecnie sentymentalne reportaże  o związkach niemiecko - tureckich, jak to para dwudziestolatków mimo różnego wyznania mocno się kocha...
Ale nic, szukam zatem danych odnośnie Polski... i mam problemy. Znajduję jakieś raporty sprzed 10-u lat, albo bardzo niekonkretne informacje. Najsensowniejszym wydają mi się w końcu wyniki badań GUS-u oparte na spisie powszechnym z 2011 opublikowane w numerze: 41 / Kwiecień 2013 | Kategoria: Imigranci w Polsce. (http://biuletynmigracyjny.uw.edu.pl/41-kwiecien-2013/proby-szacowania-imigrantow-przebywajacych-na-stale-w-polsce)
"(...) Z danych na temat obywatelstwa wynika, że wśród stałych mieszkańców Polski ponad 99,8 proc. to obywatele polscy, a tylko 0,15 proc. (57 500) to cudzoziemcy - w tym 55 400 ma obywatelstwo niepolskie (wobec 40 200 w 2002 r.), a ok. 2 tys. określiło się jako bezpaństwowcy. W ciągu ostatnich 10 lat daje się więc zaobserwować pewien wzrost liczby cudzoziemców mieszkających w Polsce na stałe, jednak ponieważ od 2002 r. liczba ludności Polski zwiększyła się o ok. 300 tys., udział cudzoziemców dalej pozostaje na poziomie tylko 0,1 proc. Wśród osób bez polskiego obywatelstwa najwięcej jest obywateli: Ukrainy (24 proc. ogółu), Niemiec (ponad 9 proc.), Rosji (prawie 8 proc.), Białorusi (prawie 7 proc.) i Wietnamu (prawie 5 proc.)(...).".
W Radiu TokFm w programie EKG dopiero  co słyszałam, że w Polsce mamy ok. 300.000 Ukraińców. Dobrze, po konflikcie rosyjsko-ukraińskim dane z 2011 mogły się dość mocno zdezaktualizować i chyba właśnie aktualizacji wiedzy nt. struktury polskiego społeczeństwa w kontekście rynku pracy oczekiwałabym od naszych mediów. Na razie podczas pałowania Polaków mogliśmy tylko usłyszeć, że te kilka tysięcy to przecież nie tak dużo, a my i tak przecież potrzebujemy rąk do pracy. Ale dlaczego? Biorąc pod uwagę wiadomości ostatnich lat o bezrobociu w Polsce, fali emigracyjnej jej obywateli, "straconym pokoleniu" dzisiejszych absolwentów studiów informacja o potrzebnej sile roboczej jest dla wielu po prostu niezrozumiała.  Problem polega na tym, że wcześniejsze newsy przedstawiające całe fale uchodźców zdążyły zrobić już swoje. Żyjemy obecnie w poczuciu, że Europę szturmuje islam. Jak się wcześniej grało na emocjach, to nie można z dnia na dzień wymagać racjonalnego podejścia do tematu, zwłaszcza, jeśli brak rzetelnych danych.
Wśród mieszkańców kraju nad Wisłą wybuchła zatem panika, Europa nastawiła stoper i kazała podejmować decyzję, po czym wytknęła nas palcami i nazwała ksenofobami - bo też nie pofatygowała się, by choć na chwilę wejść w naszą sytuację - a polskie media zamiast nadrobić swoje zaległości, przejechały biczem po tyłkach polskiego społeczeństwa. Teraz pojawia się coraz więcej programów poświęconych islamowi, a rozmów nt. konkretnych rozwiązań wciąż brak.

Mi  osobiście ciągle podczas tej całej nagonki brakuje rozmowy na poniższe tematy:
  1. Jak będą wyglądać programy integracyjne? W tym, jak zintegrować ludzi, którzy wcale nie chcą żyć w Polsce, tylko zostaną do tego kraju siłą skierowani? Jakie środki chcemy zastosować, by nie dopuścić do tworzenia przez imigrantów społeczeństw równoległych?
  2. Jakie błędy w przeszłości popełniły kraje EU w polityce integracyjnej i jak zamierzają ich powtórzeniu przeciwdziałać? Czy władze Polski potrafią je wypunktować i wyciągnąć z nich wnioski?
  3. Jak faktycznie zostaną sprawdzone kwalifikacje zawodowe przyjętych imigrantów? - Same dane w liczbach odnośnie ich wykształcenia są bowiem niewystarczające, a jednocześnie podejście państw Zachodu w temacie sprawdzania posiadanych przez przybyszy umiejętności potrafi być dość aroganckie. Złe procedury na tym etapie będą oznaczać kleskę przedwsięwzięć  integracyjnych.
  4. Jak chcemy przyjętym ludziom wytłumaczyć, że zamieszkanie w Europie wiąże się z akceptacją i przyjęciem panujących na naszym kontynencie zasad współżycia społecznego?
    Przy tym pytaniu niektórzy zarzucą teraz mi arogancję, ale prawda jest taka, że wychodzimy dość naiwnie z założenia, iż powszechnie przyjętymi normami zachowania są te, w jakich sami wyrośliśmy, w tym zasada poszanowania zasad domu gospodarza, podczas gdy dla ludzi w innych kulturach obowiązują niejednokrotnie inne normy tudzież ich kompletnie odmienna od naszej interpretacja.
O tym już żadne media ani w Niemczech, ani w Polsce nie mówią.
Dyskusji na tego typu pytania życzyłabym sobie ze strony rządu i mediów, bo to one wywołują w społeczeństwie niepokój, a nie szkolniackich programów o islamie serwujących wiedzę, którą sama mogę w książkach wyczytać. Dopiero, gdy będziemy znali odpowiedzi na kwestie dotyczące pragmatycznych rozwiązań, można dyskutować, czy jesteśmy w stanie przyjąć na stałe daną grupę imigrantów, czy też nie. A jestem święcie przekonana, że pytań jest jeszcze więcej. Skupiłam się na tych, które mi tłuką się po głowie.


JEDEN PIWO UWARZYŁ, DRUGI JE SPRZĄTA, NIEWINNI CIERPIĄ

Podsumowując - Amerykanie i Brytyjczycy przyczynili się do rozlania mleka na Bliskim Wschodzie, Europa jest zmuszona je posprzątać, choć nie wiadomo, czy ma do tego odpowiednie szmaty, na Polaków wylano pomyje za to, że pozwolili sobie na tupnięcie nogą za traktowanie ich jak dziewki na posyłki, polskie media jeszcze ścierą przez tyłek przyłożyły, przywołany do porządku kraj wdział w końcu posłusznie swój fartuszek - rząd beknie pewnie za to podczas najbliższych wyborów. Niemcy zaprezentowali się jako obrońcy moralności, zapominając, że są jednym z wiodących w świecie eksporterów broni, być może właśnie z której zabijani są ludzie w Syrii...