21 listopada 2015

"Zmarłych trzeba nieustannie na nowo odkopywać (...)"

Nie mogłam się zdecydować, czy po wydarzeniach zeszłego tygodnia wrócić tak od niczego sobie do normalności, czy jednak pogrzebać w rozżarzonym węglu. Spróbowałam pierwszego - opublikowałam lekki post o codzienności w Niemczech i okazało się, że przemilczane w ten sposób kwestie zaczęły mnie dręczyć, szarpać i molestować moją psychikę o poświęcenie im chwili uwagi. Toteż postanowiłam dać im prawo dojścia do głosu, a uczynię to słowami wybitnego dramatopisarza niemieckiego Heinera Müllera. Wróciłam bowiem właśnie z poświęconemu jego twórczości sympozjum międzynarodowego, które odbyło się w Aachen. 


Niestety w Polsce dorobek artystyczny Heinera Müllera jest słabo znany. Polski odbiorca mógł się zapoznać z  niektórymi z jego dzieł głównie dzięki przekładom Jacka St. Burasa. Niestety bez odpowiedniego fundamentu müllerowskie utwory pozostaną dla przeciętnego widza kompletnie niezrozumiałe. Stosowany przez autora język jest tak zaszyfrowany, że potrzeba swoistego rodzaju Enigmy, by dokopać się do tkwiącej w nich ponadczasowej prawdy. Przeglądając polskie recenzje  widzę, że niewielu krytyków  zadało sobie ten trud. Niejednokrotnie czytam na polskich stronach o "trudnej do zniesienia ideologicznej estetyce" jego utworów (np. Grzegorz Chojnowski na stronie wrocławskiego teatru polskiego:http://www.teatrpolski.wroc.pl/media-o-nas/recenzje/szosa-wolokolamska), o nudnym już grzebaniu w drugiej wojnie światowej (min. także ebid.), wreszcie o męczących kontekstach seksualnych. Jako germanistka zdaję sobie sprawę z faktu, jak ciężkim do zgryzienia orzechem są dramaty Heinera Müllera. Gdyby nie fakt, że część studiów odbyłam w Niemczech, gdzie po raz pierwszy zostałam skonfrontowana z jego twórczością (na uniwersytecie w Polsce nazwisko tego dramatopisarza nie padło ani razu na żadnym seminarium, czy wykładzie), to wielce możliwe, że sama należałabym do masy odbiorców, którzy nie do końca wiedzieliby, co z müllerowskimi tekstami zrobić. Niemniej od osób, które aspirują do miana krytyków literackich tudzież teatralnych i na publicznym forum dokonują oceny poszczególnych dzieł wymaga się dogłębnego zbadania tematu, a nie powierzchownej oceny, jako że w efekcie swoich zaniedbań dostarczają masom błędny przekaz. A szkoda, bo Heiner Müller ma wiele ciekawego do powiedzenia. Niemieckojęzyczny obszar dostarcza szeroki wachlarz narzędzi do pracy  z jego dramatami. Cała masa literaturoznawców od lat rozkłada jego teksty na czynniki pierwsze, więc to głównie z lężacego po naszej stronie lenistwa Müller jest w Polsce często źle interpretowany. Jego dzieła wcale nie pozostają aktualne tylko dla doby socjalizmu, czy też czasu  rozliczeń niemieckich zbrodnii wojennych, ale są PONADCZASOWE i arcygenialnie tłumaczą mechanizmy stosowane w polityce, kręgi, jakie zatacza historia oraz działania jednostki zmuszonej do przyjęcia przypisanej jej przez los roli.
W tym roku przypada 20 rocznica śmierci Heinera Müllera. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach boleśnie rozbrzmiewa pustka, jaką po sobie pozostawił i której nikt do tej pory nie umiał wypełnić, ale w swojej spuściźnie pozostawił nam dzieła, które na matrycach wziętych z mitologii tudzież naszej niedawnej przeszłości rewelacyjnie tłumaczą teraźniejszość.
Jednym z głównych postulatów Heinera Müllera, którymi próbował ostrzec ludzkość przed wylądowaniem w zaułku, w jakim obecnie się znaleźliśmy, były słowa:
  

"To czego człowiek potrzebuje, to nie wieczność chwili. Zmarłych trzeba nieustannie na nowo odkopywać, bo tylko z nich można czerpać przyszłość." [tł. K.M.]


Dziś żyjemy w świecie, w którym zmarli zostali pogrzebani, a do głosu doszli żyjący...


14 listopada 2015

Minuta ciszy dla ofiar zamachów w Paryżu

Dziś świat łączy się w bólu z Francją. Budynki na całym globie przybierają barwy narodowe tego kraju. I ja łączę się w smutku z cierpieniem zwykłych ludzi. Dziś nie zagłębiam się w politykę, ani w historię. Zapalając symbolicznie świeczki ku pamięci ofiar nocnych ataków w Paryżu pragnę wyrazić swoją solidarność z osobami, których dotknęła wielka tragedia.


8 listopada 2015

Niemieckie "Alternatywy 4" oraz niezmienne od co najmniej XIXw. torty kremowe

Przyszła jesień. Jakaś spóźniona jest tego roku. Listopad, a u nas jeszcze sporo drzew tonie w zieleni... Niemniej dekoracja na naszej klatce schodowej nieubłagalnie przypomina, że to jednak ta, a nie inna pora roku rozgościła się u nas.



Nasza sąsiadka bowiem  dba o wystrój klatki schodowej i z każdą porą roku zmienia dekorację na parapecie okiennym. Słodkie to i ostatnio kupiliśmy jej nawet czekoladki z podziękowaniem za jej starania. Należy tu jednak od razu nadmienić, że w Niemczech życie w wielorodzinnym budynku mieszkalnym może niejednokrotnie oznaczać takie "Alternatywy 4" na żywo. Właśnie w takim "bloku" mieszkamy i my. Sprzątanie klatki schodowej to zadanie lokatorów, a swoją powinność należy odbębnić raz w tygodniu. Różnica polega na tym, że tutaj ludzie traktują to jak niezwykle chlubne zadanie - w końcu troszczą się o czystość dla ogółu. Jakoś do dnia dzisiejszego nie potrafiłam zarazić się tym entuzjastycznym podejściem do szorowania schodów na klatce. Jakbym miała mało obowiązków w domu, za dużo czasu i żadnych ciekawszych rzeczy do roboty... Na szczęście podział sprzątania jest dość przejrzysty: każdy dba o swoje półpiętro, a że mieszkamy na poddaszu, to inni nie korzystają z "naszej" części klatki  schodowej. Sąsiada też jakoś nie ciągnie do szmat i tak sobie radośnie żyjemy w naszym "chlewiku". Tzn., jak już zaczyna być nam wstyd przyjmować gości, to oblecimy szybko szczotką te nasze schody, ale ogólnie zamyka się to w pięciu, dziesięciu minutach cztery razy do roku, także do przeżycia. Gorzej mają sąsiedzi z parteru. Ciągle się ze sobą kłócą. Mieszka tam bowiem emerytowane małżeństwo - mili ludzie, ale bardzo "ą i ę". Za sąsiadów mają wytatuowaną młodą parę, która również nie za bardzo się troszczy o dobre samopoczucie ogółu, czego starsza para nie może ździerżyć. Jeśli raz w tygodniu posadzka nie zostanie wypolerowana, a skrzynki na listy odkurzone dostają białej gorączki. Kończy się więc tym, że sąsiadkę z parteru widuję głównie z jej stałym już atrybutem - ścierą w ręce.  A to wyciera z kurzu domofon oraz framugi drzwi wejściowych, a to poleruje poręcze... Jej mąż dba w tym czasie o nieskazitelność naszego trawnika  - lata przed blokiem z takim kijkiem z ostrzem, na który nadziewa każdy najdrobniejszy okruch... Naprawdę cieszę się niezwykle, że nie mieszkamy na parterze! I że w ramach sąsiedzkiej działalności nie mamy cotygodniowych spotkań chóru w komórce.

Wystrój okna na naszej klatce przypomina w każdym razie, że za oknem króluje jesień. 

Uwielbiam tą porę roku! Kolorowe pejzaże, jakie maluje natura, temperatury, które nie wymagają smarowania się kremem z filtrem UV, ani też zakładania pięciu swetrów na siebie. I tak dziś, po otulonym we mgłę i rozpłakanym październiku roześmiane słońce wyciągnęło nas z domu na jesienny spacer. Właściwie nie lubię niedziel w Niemczech. Tego dnia tygodnia w większości kraju panuje atmosfera, jakby połowa ludności wymarła. Ostry komsumpcjonizm panujący w Polsce przyzwyczaił mnie do otwartych sklepów i innych przybytków w niedzielę. W Niemczech rzecz nie do pomyślenia - to dzień odpoczynku. Cisza, spokój, nuda... Najczęściej uciekamy od tego wyprawiając się na wycieczki, organizując wypad do kina, czy do teatru, biorąc udział w jakiś eventach, czy też spotykając się z rodziną lub znajomymi, ale dziś pogoda była idealna by i sobie zrobić "lazy Sunday". I tak odwiedziliśmy zakątki, które w naszych okolicach wyjątkowo lubimy:)








Uwielbiam widok na ten dom - nie wiem dlaczego, ale budzi we mnie skojarzenia z Estonią.



A te magiczne schody zaprowadziły nas do miłej kawiarenki na wzniesieniu


O 15:00 zegary u sąsiada za Odrą wybijają "Kaffeezeit", oczywiście do kawy musi być ciasto. Odebrać Niemcom ich słodką przekąskę to jak odebrać im podstawowe prawa obywatelskie. Ja jednak za ciasto dziękuję - moja asymilacja nie musi przebiegać aż tak daleko, by upodabniać się wyglądem do stosunkowo często otyłych Niemek. Już w XIX w. brytyjski pisarz Jerome K. Jerome w swojej książce "Trzech panów na rowerach" oskarżał w niewybrednych słowach niemieckie kremowe torty, tak chętnie tutaj serwowane do tradycyjnej kawy, o zdeformowane kształty mieszkanek kraju Goethego. Mamy XXI w., a w tej materii czas jakby stanął w miejscu... Na szczęście moim uzależnieniem nie są słodycze, a Latte Macchiato:) Zatapiam się zatem z kawą w ręce w swojej książce Floriana Illiesa, która to zabiera mnie w rok 1913. Franz Kafka właśnie składa swojej ukochanej najgorsze z możliwych oświadczyn, Hitler maluje w Monachium akwarele, a Else Laske-Schüler pada z zachwytu na kolana przed zaprezentowaną w Berlinie głową Amenophisa - jednym z trofeów ostatniej ekspedycji egipskiej.
Zaczyna zmierzchać, czas wracać do domu. Po drodze spotykamy sporo rodzin, które bawią się na kolorowych dywanach utkanych przez jesień. Pozytywną stroną zamkniętych sklepów w niedzielę w Niemczech jest fakt, że ludzie mają dla siebie czas. Taki z prawdziwego zdarzenia. Nie lecą oglądać specjalnych ofert do hipermarketów, nie włóczą się po centrach sklepowych, tylko poświęcają sobie jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie mamy w życiu: CZAS.
I Wam życzę jeszcze wielu cudownych spacerów tej jesieni!