8 listopada 2015

Niemieckie "Alternatywy 4" oraz niezmienne od co najmniej XIXw. torty kremowe

Przyszła jesień. Jakaś spóźniona jest tego roku. Listopad, a u nas jeszcze sporo drzew tonie w zieleni... Niemniej dekoracja na naszej klatce schodowej nieubłagalnie przypomina, że to jednak ta, a nie inna pora roku rozgościła się u nas.



Nasza sąsiadka bowiem  dba o wystrój klatki schodowej i z każdą porą roku zmienia dekorację na parapecie okiennym. Słodkie to i ostatnio kupiliśmy jej nawet czekoladki z podziękowaniem za jej starania. Należy tu jednak od razu nadmienić, że w Niemczech życie w wielorodzinnym budynku mieszkalnym może niejednokrotnie oznaczać takie "Alternatywy 4" na żywo. Właśnie w takim "bloku" mieszkamy i my. Sprzątanie klatki schodowej to zadanie lokatorów, a swoją powinność należy odbębnić raz w tygodniu. Różnica polega na tym, że tutaj ludzie traktują to jak niezwykle chlubne zadanie - w końcu troszczą się o czystość dla ogółu. Jakoś do dnia dzisiejszego nie potrafiłam zarazić się tym entuzjastycznym podejściem do szorowania schodów na klatce. Jakbym miała mało obowiązków w domu, za dużo czasu i żadnych ciekawszych rzeczy do roboty... Na szczęście podział sprzątania jest dość przejrzysty: każdy dba o swoje półpiętro, a że mieszkamy na poddaszu, to inni nie korzystają z "naszej" części klatki  schodowej. Sąsiada też jakoś nie ciągnie do szmat i tak sobie radośnie żyjemy w naszym "chlewiku". Tzn., jak już zaczyna być nam wstyd przyjmować gości, to oblecimy szybko szczotką te nasze schody, ale ogólnie zamyka się to w pięciu, dziesięciu minutach cztery razy do roku, także do przeżycia. Gorzej mają sąsiedzi z parteru. Ciągle się ze sobą kłócą. Mieszka tam bowiem emerytowane małżeństwo - mili ludzie, ale bardzo "ą i ę". Za sąsiadów mają wytatuowaną młodą parę, która również nie za bardzo się troszczy o dobre samopoczucie ogółu, czego starsza para nie może ździerżyć. Jeśli raz w tygodniu posadzka nie zostanie wypolerowana, a skrzynki na listy odkurzone dostają białej gorączki. Kończy się więc tym, że sąsiadkę z parteru widuję głównie z jej stałym już atrybutem - ścierą w ręce.  A to wyciera z kurzu domofon oraz framugi drzwi wejściowych, a to poleruje poręcze... Jej mąż dba w tym czasie o nieskazitelność naszego trawnika  - lata przed blokiem z takim kijkiem z ostrzem, na który nadziewa każdy najdrobniejszy okruch... Naprawdę cieszę się niezwykle, że nie mieszkamy na parterze! I że w ramach sąsiedzkiej działalności nie mamy cotygodniowych spotkań chóru w komórce.

Wystrój okna na naszej klatce przypomina w każdym razie, że za oknem króluje jesień. 

Uwielbiam tą porę roku! Kolorowe pejzaże, jakie maluje natura, temperatury, które nie wymagają smarowania się kremem z filtrem UV, ani też zakładania pięciu swetrów na siebie. I tak dziś, po otulonym we mgłę i rozpłakanym październiku roześmiane słońce wyciągnęło nas z domu na jesienny spacer. Właściwie nie lubię niedziel w Niemczech. Tego dnia tygodnia w większości kraju panuje atmosfera, jakby połowa ludności wymarła. Ostry komsumpcjonizm panujący w Polsce przyzwyczaił mnie do otwartych sklepów i innych przybytków w niedzielę. W Niemczech rzecz nie do pomyślenia - to dzień odpoczynku. Cisza, spokój, nuda... Najczęściej uciekamy od tego wyprawiając się na wycieczki, organizując wypad do kina, czy do teatru, biorąc udział w jakiś eventach, czy też spotykając się z rodziną lub znajomymi, ale dziś pogoda była idealna by i sobie zrobić "lazy Sunday". I tak odwiedziliśmy zakątki, które w naszych okolicach wyjątkowo lubimy:)








Uwielbiam widok na ten dom - nie wiem dlaczego, ale budzi we mnie skojarzenia z Estonią.



A te magiczne schody zaprowadziły nas do miłej kawiarenki na wzniesieniu


O 15:00 zegary u sąsiada za Odrą wybijają "Kaffeezeit", oczywiście do kawy musi być ciasto. Odebrać Niemcom ich słodką przekąskę to jak odebrać im podstawowe prawa obywatelskie. Ja jednak za ciasto dziękuję - moja asymilacja nie musi przebiegać aż tak daleko, by upodabniać się wyglądem do stosunkowo często otyłych Niemek. Już w XIX w. brytyjski pisarz Jerome K. Jerome w swojej książce "Trzech panów na rowerach" oskarżał w niewybrednych słowach niemieckie kremowe torty, tak chętnie tutaj serwowane do tradycyjnej kawy, o zdeformowane kształty mieszkanek kraju Goethego. Mamy XXI w., a w tej materii czas jakby stanął w miejscu... Na szczęście moim uzależnieniem nie są słodycze, a Latte Macchiato:) Zatapiam się zatem z kawą w ręce w swojej książce Floriana Illiesa, która to zabiera mnie w rok 1913. Franz Kafka właśnie składa swojej ukochanej najgorsze z możliwych oświadczyn, Hitler maluje w Monachium akwarele, a Else Laske-Schüler pada z zachwytu na kolana przed zaprezentowaną w Berlinie głową Amenophisa - jednym z trofeów ostatniej ekspedycji egipskiej.
Zaczyna zmierzchać, czas wracać do domu. Po drodze spotykamy sporo rodzin, które bawią się na kolorowych dywanach utkanych przez jesień. Pozytywną stroną zamkniętych sklepów w niedzielę w Niemczech jest fakt, że ludzie mają dla siebie czas. Taki z prawdziwego zdarzenia. Nie lecą oglądać specjalnych ofert do hipermarketów, nie włóczą się po centrach sklepowych, tylko poświęcają sobie jedną z najcenniejszych rzeczy, jakie mamy w życiu: CZAS.
I Wam życzę jeszcze wielu cudownych spacerów tej jesieni!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz