27 lutego 2017

Niemiecki karnawał




Weiberfastnacht, tak nazywa się w Niemczech ostatni czwartek karnawału, aczkolwiek trzeba tutaj nadmienić, że nie w całym kraju dzień ten, jak i sam karnawał jest świętowany podobnie. Podczas, gdy w katolickich regionach u naszego zachodniego sąsiada okres pomiędzy Bożym Narodzeniem, a Wielkim Postem jest podobnie jak u nas czasem zabawy, to na obszarach zdominowanych przez protestantyzm nie obserwuje się już takiego szaleństwa.
Niemieckim „centrum karanawałowym” jest land Nadrenia – Westfalia, za stolicę obchodów uchodzi zaś Kolonia.  Ostatni czwartek karnawału to dzień królowania kobiet. Panowie kryjcie się tego dnia, bowiem uzbrojone w nożyczki panie bezkarnie obcinają każdemu napotkanemu mężczyźnie krawat – symbol władzy, którym to aktem ofiara jest jej pozbawiana. Ale gra tego dnia toczy się tak naprawdę o większą stawkę. Punktualnie o godzinie 11:11 tysiące kobiet w wielobarwnych kostiumach szturmuje drzwi ratuszy w Düsseldorfie, Bonn, Kolonii, Moguncji oraz w innych niemieckich miastach, by obciąć krawaty urzędnikom i otrzymać symboliczny klucz do bram miasta. Po tak przeprowadzonej akcji rządy nad miastem przechodzą w ręce pań!


Dlaczego atak na obiekty władzy rozpoczyna się dokładnie o tak dziwnej godzinie? Ano zdziwicie się mocno, ale w Nadrenii – Westfalii Karnawał zaczyna się jeszcze przed... Adwentem. Co roku 11 listopada o 11:11 ogłaszane jest rozpoczęcie „Piątej Pory Roku”, czyli Karnawału! Napisałam w Nadrenii – Westfalii, ale gdy mieszkałam w Berlinie, to moja dobra znajoma nakupowała dla mnie 11 listopada łakoci (pączków i faworków, czyli tych smakołyków, które my pałaszujemy w Tłusty Czwartek) z racji rozpoczęcia karnawału:) Ta nietypowa dla nas data rozpoczęcia okresu największego w ciągu całego roku szaleństwa wywodzi się to stąd, że po ustaleniu w 354 roku daty świętowania narodzin Chrystusa przewidziano również okres postu mający być czasem oczekiwania na to radosne wydarzenie. Podobnie jak w przypadku postu przed uroczystościami Wielkiej Nocy miał być to okres, w którym obowiązywał zakaz spożywania mięsa. Należało więc najeść się go wcześniej do syta (od czego to wywodzi się nazwa Karnawału: z włoskiego carne vale -  pożegnanie mięsa). Tak miał narodzić się tzw. Mały Karnawał. Świętuje się go 11.11, a po tej aczkolwiek krótkiej, alej obfitej inauguracji rozpoczyna się okres oczekiwania na Boże Narodzenie. Sam Adwent zaczyna się jednak często później. Skąd zatem to przywiązanie do 11? Już w średniowieczu liczba ta symbolizowała „żart” oraz „błazenadę”.


Powszechne szaleństwo rozpoczyna Święto Trzech Króli (06.01). Wcześniej praktykowano w Niemczech jeszcze tradycję, która dziś jest tam praktycznie zapomniana. Dzień przed 6. stycznia spożywano tzw. ciasto królewskie, które zawierało jedno ziarenko fasoli, lub bobu. Jego znalazcę w nagrodę koronowano na „fasolowego króla”, ale nie tylko ten zaszczyt był jego udziałem. Nowo obrany król był zobowiązany  do zorganizowania balu maskowego.
Punkt kulminacyjny karnawału przypada na jego ostatni tydzień. Wówczas dni tygodnia noszą imiona kwiatów: Goździkowa Sobota, Tulipanowa Niedziela, Różany Poniedziałek, Fiołkowy Wtorek. Od soboty do poniedziałku odbywają się zabawy uliczne, ale najważniejszy i najbardziej uroczysty jest poniedziałkowy pochód karnawałowy szczególnie celebrowany w Kolonii. Miasto to jest stolicą niemieckiego Karnawału. Z tej okazji wielu pracodawców w Nadrenii-Westfalii daje swoim pracownikom wolne, mimo że nie jest to ustanowione ustawowo. Takich przywilejów nie mają mieszkańcy stolicy Karnawału w Niemczech Północnych: Brunszwiku. Tutaj wielka feta uliczna jest organizowana w Tulipanową Niedzielę i w tym roku uparłam się, by pojechać i przeżyć  ją na żywo. Już od kilku lat miałam ochotę na szaleństwo karnawałowe w Kolonii, ale ponieważ Różany Poniedziałek nie jest w naszym landzie dniem wolnym, toteż zawsze był problem z realizacją tych ciągot. Postanowiłam zatem zadowolić się imprezą uliczną o mniejszej skali, ale jakby nie było stanowiącym pożegnanie Karnawału na niemiecką modłę.
Czy Kolonia, czy Brunszwik, w korowodach ulicznych bierze udział pełno ludzi. Na platformach prezentują się przebierańcy, którzy tańczą, śpiewają, wygłupiają się i rzucają do stojących gapiów cukierki. Mniam, mniam:) Z tych ostatnich cieszą się szczególnie dzieci.





Ponieważ jest to czas, gdy wszystko jest dozwolone, można się zatem pośmiać także z władzy. Kostiumami są często ogromne, zakładane na całe sylwetki maski, które w sposób karykaturalny przedstawiają polityków i komentują wydarzenia polityczne z ostatniego roku. Kolonia ma szczególnie długą historię w karnawałowych wystąpieniach politycznych. Jednym z tych, które wyjątkowo zapisało się w pamięci było wystąpienie w latach 30-tych Przewodniczącego Komitetu Kolońskiego Karnawału, który w swoim przemówieniu otwierającym uroczystości nawiązał do obozu koncentracyjnego w Dachau. Za te słowa został aresztowany przez nazistów.
W 2015 w ramach wewnętrznej cenzury zastopowano budowę platformy nawiązującej do ataku terrorystycznego na "Charlie Hebdo". Wywołało to spore oburzenie. W prasie można było znaleźć komentarze, że atak na redakcję francuskiego czasopisma był atakiem na ludzi głoszących wolność słowa. Za skandal uznano zastopowanie tej wolności podczas kolońskiego karnwału, gdzie "wolność błaznów to najważniejsze prawo". Nie są to jedyne historie zza kulis wielkiej nadreńskiej fety. Były już przypadki postawienia artystów projektujących platformy przed sądem za znieważenie i obrazę. Panuje jednak ogólne przekonanie, że kto nie umie krytycznie spojrzeć na pewne kwestie i nie umie śmiać się z siebie, nie umie się bawić.
W tym roku można spodziewać się w Kolonii karykatur Trumpa oraz nawiązania do Brexitu. Ale i w Brunszwiku pojawiły się tu i tam motywy inspirowane dzisiejszą sytuacją polityczną na świecie.


O tak, Niemcy potrafią się zabawić! Natomiast co może dziwić, to fakt, że we wtorek (czyli w polskie Ostatki – najważniejszy dzień Karnawału u nas) w niektórych miejscowościach nasi zachodni sąsiedzi odsypiają poniedziałkowe szaleństwo i powoli przygotowują się do nadchodzącego Wielkiego Postu, podczas gdy my przebieramy się, chodzimy po domach, albo bawimy się na balach. Niezależnie gdzie, życzę Wam szałowej końcówki karnawału:)!

19 lutego 2017

Sprzęt komputerowy marki Terra

Wyobraźcie sobie, że siadł Wam laptop/komputer/tablet i musicie szybko kupić nowy. Dokąd lecicie? Część z Was zacznie rozglądać się za nowym sprzętem w internecie, część poleci do Media Marktu, albo do Saturna, chyba do mniejszości będą należeli ci, którzy udaliby się do specjalistycznego sklepu komputerowego. A jakie marki przychodzą Wam do głowy? Podejrzewam, że podobne, jakie i mi przychodzą na myśl, gdy sobie myślę o polskim rynku i jeśli się nie mylę, to mało kto z Was pomyślał o marce Terra. 

Nie jestem technofilem ani gadżeciarą. Nie śledzę wszystkich nowinek jakie pojawiają się na rynku komputerowym, ale za sprawą znajomych w Niemczech, dla których komputery to spora część ich życia dowiedziałam się o marce Terra. Jest ona słabo znana w Polsce i chyba szkoda, bo obserwując na przykładzie wspomnianych znajomych, jakie usługi marka ta swoim użytkownikom oferuje, byłam naprawdę pod wrażeniem. 
Bajka zaczyna się już w chwili zamówienia. Nie trzeba tracić czasu na łażenie po sklepach, wybieranie odpowiedniego modelu. Wystarczy telefon do producenta, albo do współpracującego z nim przedstawiciela, gdzie poza podstawową opcją zamówienia wybranego modelu potencjalny nabywca może wybrać opcję dopasowania sprzętu pod jego potrzeby. W takim wypadku opowiada on o swoich "zwyczajach komputerowych", tzn. w jakim celu dany sprzęt potrzebuje, jak go planuje używać, jakie procesy najczęściej przeprowadza i na podstawie uzyskanych infomacji pracownicy przygotowują najpierw kosztorys, a po jego akceptacji składają urządzenie odpowiadające potrzebom klienta, po czym dostarczają je do domu zamawiającego. Sprzęt jest oczywiście objęty na początku swojego działania gwarancją i jeśli w okresie jej trwania dojdzie do jakiegokolwiek problemu, to firma albo wysyła fachowca, który u klienta sprawdzi zareklamowany sprzęt, albo wysyła kuriera, który odbierze urządzenie z usterką i po jego sprawdzeniu/naprawie/wymianie u producenta ponownie dostarczy klientowi. Istnieje jednak jeszcze możliwość podjęcia innych kroków w razie problemów z zakupionym urządzeniem. Zarówno producent jak i jego przedstawiciel ma możliwość połączenia się z komputerem klienta i sprawdzenia z odległości, jakiego typu usterka wystąpiła (jeśli już do tego doszło, bo inny znajomy informatyk twierzi, że sprzęt tej marki jest mało awaryjny). Właśnie świadkiem takiej akcji byłam, gdy podczas odwiedzin u znajomego jego laptop wydał z siebie skrzekliwy dźwięk i się wyłączył. Po jego ponownym uruchomieniu znajomy zadzwonił do swojego punktu obsługi, gdzie przy pomocy specjalnego programu zezwolił jego pracownikowi na połączenie się ze swoim sprzętem. Wszystko trwało zaledwie 5 min. W tym czasie ustalono, że awaria wystąpiła w efekcie problemu z zasilaniem. Jeśli coś takiego się jeszcze raz powtórzy producent wymieni całą płytę główną. 



Może nie opowiadam Wam tu żadnych cudów i się pod nosem podśmiewacie, że mi szczęka opadła będąc świadkiem tego zdarzenia, ale osobiście nie miałam przyjemności doświadczyć serwisu na takim poziomie od żadnej firmy w Polsce sprzedającej sprzęt komputerowy. Nawet jak miałam do czegoś prawo w ramach gwarancji, to musiałam się wlec z moim laptopem do odpowiedniego punktu i zostawić go tam na jeden, dwa dni do sprawdzenia. Biorąc pod uwagę fakt, że komputer potrzebuję do pracy takie rozwiązanie stanowiło dla mnie sporą niewygodę. 
Wszystko ma swoją cenę powiecie. Sprzęt z takim serwisem też. I chyba tu Was zaskoczę, bowiem znajomy zamówił spersonalizowanego laptopa, czyli został on dopasowany do jego indywidualnych potrzeb, w ramach których miał jakieś specjalne życzenie odnośnie karty graficznej i zapłacił w ostatecznym rozrachunku za niego razem z podstawowym pakietem Windows oraz programem antywirusowym 450 EUR. Gdy to wszystko usłyszałam, stwierdziłam, że muszę się z Wami podzielić tymi informacjami. Jeśli kiedyś będziecie potrzebowali kupić sprzęt komputerowy, to może warto wziąć pod uwagę markę Terra firmy Wortmann AG, obecnie największego niezależnego producenta komputerów w Europie. Firma poza Niemcami posiada swoje oddziały również w Austrii, Francji, Holandii, Szwajcarii, Turcji oraz Wielkiej Brytanii, a od zeszłego roku także i w Polsce.


Pragnę zaznaczyć, że za napisanie dzisiejszego postu nikt mi nie zapłacił. Chciałam się z własnej dobrowolnej woli podzielić się z Wami informacją, która może okazać się przydatna.

1 lutego 2017

Najcudowniejszy prezent

Stęskniliście się? Trochę mnie nie było, ale ostatni czas obfitował w masę wydarzeń. Ciężko uwierzyć, że przed miesiącem świętowaliśmy nadejście Nowego Roku. Osobiście mam wrażenie, że od tego czasu co najmniej trzy miesiące upłynęły. Ale nie, dopiero co szukaliśmy upominków pod choinkę, a już głowimy się, co podarować naszym drugim połówkom na Walentynki. I właśnie tematowi prezentów chcę poświęcić mój dzisiejszy post, jako że na Gwiazdkę dostaliśmy z Najcudowniejszym Pod Słońcem Mężem dwa najcudowniejsze podarunki, jakie tylko można sobie wymarzyć. Prezenty, na temat których można by było nakręcić kiczowatą amerykańską szmirę świąteczną:) Ale po kolei. 

W czasach socjalizmu moja ciocia pracowała przez krótki czas w Berlinie i do dziś wspomina, że to właśnie sąsiedzi zza Odry nauczyli ją dawać. Nie to, że by była wcześniej skąpa. Co to, to nie! Ale Niemcy mieli jej pokazać, jak wczuć się w drugą osobę, jak sprawić jej podarunkiem maksimum frajdy i czasem nie urazić hojnością oraz jak cieszyć się, jakby samemu było się obdarowanym. I muszę przyznać, coś w tym jest. Niemcy zazwyczaj potrafią dawać. Napisałam "zazwyczaj", bo w za Odrą dostałam zarówno najgorszy jak i najcudowniejszy prezent w moim dotychczasowym życiu.

Najgorszy prezent zafundowali nam koledzy Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża. Był to ich "prezent ślubny". Dla ilu osób Waszym zdaniem taki prezent powinien być przeznaczony? Albo inaczej: dla kogo powinien być? Każdy normalnie myślący człowiek odpowie, że dla Młodej Pary. Koledzy męża okazali się być inaczej rozumującymi. Kupili prezent tylko dla jednej osoby: dla Pana Młodego. Jeden z nich miał ochotę na zabawę w paintballa w ramach wycieczki integracyjnej całego zespołu i z tej okazji podarowali "nam" na ślub kupon na tą grę dla JEDNEJ osoby... Nie miałabym żadnych wątów, gdyby prezent nazwali nie ślubnym, a "spóźnionym kawalerskim", ale wyłączenie mnie z mojego własnego święta muszę przyznać, że mnie i wkurzyło, i zabolało. Zwłaszcza, że sama bym chętnie polatała po lesie nawalając innych kolorowymi kulkami. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż tak kijowego prezentu ślubnego nie przyjął, czego pomysłodawca i obdarowujący nie mogli zbytnio zrozumieć...
Jestem pojętną istotą i w myśl zasady: "jeśli wszedłeś między wrony, to kracz jak i one" przyłożyłam niezwykłą uwagę do tego, aby na urodziny pomysłodawcy "ślubnego prezentu" kupić mu coś, co sprawi mu równie dużo radochy:))) Facet jest singlem i prezent dla niego postanowiłam wybrać w sex shopie. Lepszego pomysłu mieć nie mogłam! W odwiedzonym sklepie znalazłam nadmuchiwaną owcę z otworem z tyłu. Dołączyłam do niej kartkę, że w przeciwieństwie do niego wiem, iż najwięcej frajdy sprawiają prezenty, którymi można cieszyć się we dwójkę, dlatego też podarowuję mu gotową na wszystko damę... 




I niech się schowają ci, co twierdzą, że zemsta nie jest słodka:))) Poza ubawem, jaki miałam, zyskałam... respekt obdarowanego, jako że w naszym pruderyjnym regionie na taki gest mało kto (jeśli w ogóle) miałby odwagę się zdobyć. Jego szacunek wisi mi i powiewa, ważniejsze było, że koleś i współwinni załapali w końcu, jaką gafę popełnili i raczej już w przypadku innych nowożeńców mocniej się zatanowią, czym ich uszczęśliwić. 
To tyle byłoby w temacie "najgorszego prezentu ever". Przejdźmy do przyjemniejszej części artykułu:) Jadąc na ostatnie Boże Narodzenie do Polski mieliśmy na autostradzie wypadek. Zderzenie z tirem. Z naszego samochodu został złom. Wiem, wiem - ta milsza część historii zaczyna się dość mrocznie:( Ale właśnie w tym momencie los podarował nam na święta najcudowniejszy możliwy prezent -  z wypadku wyszliśmy cało:))) Ja z jednym ledwo widocznym siniakiem (obecnie po zjeżdżaniu na sankach jestem gorzej poobijana...). Gdy sobie pomyślę, że po wypadku rowerowym, jaki miałam kilka lat temu potrzebowałam 14 miesięcy rehabilitacji, żeby odzyskać pełen zakres ruchomości nogi, to brak mi słów, aby opisać naszą radość z faktu, iż ze zderzenia z ilomaś tonami wyszliśmy bez uszczerbku. Sami przyznacie, że dostać taki prezent na święta, to bajka! Ale to nie koniec historii.



Nasza opowieść świąteczna skończyłaby się na tym etapie podróży, gdyby nie cudowna ciocia Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża. Gdy tylko usłyszała, co nam się przytrafiło (a było to w okolicach godziny 17:00), poruszyła wszystkie znane jej sznurki, aby do kolejnego ranka znaleźć samochód, którym moglibyśmy kontynuować podróż. I faktycznie następnego dnia zaprezentowano nam w zaprzyjaźnionym salonie samochodowym trzy używane wozy. Tylko kto jedzie na urlop z papierami potwierdzającymi jego zdolność kredytową? Obrotna ciocia pomyślała i o tym. Tak naprawdę, to ja nawet nie wiem, jak ona to wszystko ogarnęła. Razem z Najcudowniejszym Pod Słońcem Mężem chodziliśmy dzień po wypadku jak dwie otumanione kukły. Mało co do nas docierało i prawie zasypialiśmy, gdzie tylko usiedliśmy. Wiem, że musieliśmy podpisać umowę, a z bankiem salon skontaktował się telefonicznie. Potem zostały tylko już takie formalności, jak kontrola emisji spalin, kontrola techniczna i ponowne dopuszczenie do ruchu, rejestracja, zmiana opon z letnich na zimowe, załatwienie ubezpieczenia oraz wszelkich formalności koniecznych na otrzymanie zgody, aby samochód mógł wyjechać poza granice Niemiec. Aby było ciekawiej, to różne rzeczy należało załatwić w dwóch różnych miastach i tu znowu ciocia podjęła się na jeżdżenie wte i wewte, aby tylko wygrać z czasem.  Cztery godziny. Tylko tyle trwało załatwienie wszystkiego! Pracownik salonu pościągał ludzi z urlopów, żebyśmy jak najszybciej mogli wyjechać. W końcu mogłam zobaczyć, co Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż miał na myśli powtarzając mi po wszystkich kontaktach z nieudacznymi usługodawcami, że "to Niemcy Zachodnie, we Wschodnich ludzie na rzęsach stają, żeby wykonać jak  najlepiej zlecenie". Właściwie gdyby nie poświęcenie wszystkich wokoło, to byśmy o dalszej drodze w ogóle nie myśleli, ale moja niemiecka ciocia wie, jak ważnym dniem w polskiej kulturze jest Wigilia i jak nasi bliscy nad Wisłą cieszyli się na spędzenie tego dnia z nami. Koniecznie chciała podarować im naszą obecność. To jej upór siłą wyciągnął nas z otępienia, w jakie wpadliśmy po wypadku. I to za jej sprawą (oraz cudownych pracowników znalezionego przez nią salonu) mimo wszystko zdążyliśmy na  wieczerzę wigilijną do Polski. Dopiero, gdy zasiadaliśmy do wspólnego stołu zaczęło do mnie docierać, jaki prezent ciocia nam i rodzinie z mojej strony sprawiła. Mimo swojego już też zaawansowego wieku i problemów zdrowotnych spięła wszystkie swoje siły, aby dokonać czegoś, co praktycznie było niemożliwe. A wszystko po to, żeby moja chora matka w Wigilię mogła zobaczyć swoje dzieci. Takiego prezentu nie dostaje się na co dzień i stwierdziłam, że najlepszym podziękowaniem jest opowiedzenie o nim. Niemcy naprawdę potrafią dawać z głębi serca:)